Łóżko było na tym samym miejscu. Tak samo regał na książki. Ten sam kolor na ścianach. Wszystko takie same. Nawet te same kryjówki na alkohol. Do tej pory myślała że Sara sama wstawiła te kryjówki do każdego miejsca, a tu okazuje się że one już tam były od początku. Z tym że pewnie z początku miały mieć inne zastosowanie, takie jak chociażby przechowywanie pieniedzy. Alee chwila. Skąd ktoś by miał mieć tyle pieniędzy, żeby potrzebował aż tyle ''sejfików'? Głowa, a raczej myśli, Dylan wciąż krążyły wokół dzisiejszego dnia. Cała ta przeprowadzka. Cały ten jebany dzień. Szczególnie wieczór.
Tradycyjnie grupka przyjaciół, jak co wieczór, usiadła w ogrodzie z browarkami w rękach. Na pierwszy rzut oka wszystko było normalnie, a wręcz nawet lepiej. Wszyscy ze wszystkimi rozmawiali, tylko że Dylan nie czuła się dobrze wśród nich.
Dobrze to być może zbyt ogólne pojecie. Nie czuła się aż tak szczęśliwa jak zwykle przy nich. Widziała że Andy i Ashley też nie mają się zbyt dobrze. Cała reszta czyli Jinxx, Jake, Christian i Sammi była jak zwykle pozytywnie nakręcona. Co chwile wybuchali śmiechem lub zaczynali się tłuc. Tylko wyżej wymieniona trójka ''przyjaciół'' nie śmiała się już tak dużo. Dla Dylan było to normalne. Dziewczyna, kiedy ją coś rozśmieszyło, nawet mocno, nie miała w zwyczaju wybuchać jakiś głośnym nie kontrolowanym rechotem. Wtedy zwykle się tylko uśmiechnęła lub cicho zachichotała, ale w żadnym wypadku nie rechotała jak jakaś żaba. Zresztą, Biersack miał tak samo. Ashley'owi często zdarzało się śmiać jak hiena, więc to że siedzi przymulony wydawało się jeszcze bardziej podejrzane niż w przypadku Andy'ego.
Tak. Dylan na początku znajomości z zespołem i Sammi obserwowała ich zachowanie. Wiedziała dokładnie jakie są ich typowe zachowanie, pomimo że chyba nie znali się nawet miesiąc.
W ten sposób wypatrzyła że: Sammi kiedy jest zamyślona zaciera ręcę, a kiedy wstawiona zaczyna się jeszcze bardziej tulić do Jinxx'a, Christian z nawet najmniejszej rzeczy potrafi zrobić coś z czego nie da się po prostu nie uśmiechnąć. Andy nie często siedzi z zacieszem na ryjcu, ale kiedy coś się mu podoba układa ręce na kolanach, Ashley kiedy poważniejsze tematy się wypowiada zaczyna podgryzać wargę. Jake kiedy czuje zagrożenie zaczyna się nerwowo rozglądać, prawie jakby czegoś szukał.
Tyle zdążyła zauważyć. Przynajmniej jak na razie.
Z każdą chwilą jej samopoczucie spadało. Zwykle działo się to dopiero kiedy była sama. Kiedy była w pokoju. Mogła wtedy zrobić z tym co chciała. Zacząć płakać, krzyczeć z poduszkę czy grać bądź rysować swoje uczucia.
A teraz nie mogła uronić nawet jednej, małej, nic nieznaczącej łzy. Przypuszczała, że Andy czuje się tak samo. Że też teraz w sobie przeżywała małą wojnę swoich uczuć, ze swoimi rozmyślaniami.
Na Purdy'ego powoli przestała zwracać aż tak dużo uwagi, jak na wokalistę. W miarę tego jak Szynka pił swój trunek (czyt. jakieś piwo jabłkowe) jego humor, a co za tym idzie samopoczucie, poprawiało się. Teraz już wszyscy byli w niemalże zajebistych humorach nie licząc dwóch najmłodszych lokatorów domu.
Na szczęście dla Dy
***
Najmłodsza dziewczyna leżała już sama w swoim pokoju. Lekko śpiąca, wykąpana, jakby już uciekająca w krainę snu.
Jednak wcale nie spała. Rozmyślała o wszystkim i niczym po raz kolejny zadręczając się nieśmiertelnymi wspomnieniami. Myślała o swoim życiu, o tym co ją spotkało, o Sarze i o David'dzie, czasami nawet w jej myślach przewijała się, jej zdaniem, nieszczęśliwa twarz Biersack'a. Z każdą chwilą przypominała sobie coraz więcej, mniejszym i większych, anegdot z jej krótkiego i jak na razie nieszczęśliwego życia. Nagle do jej oczu zaczęły napływać litry łez, które szukały wyjścia spod jej powiek. Znalazły je dosyć szybko, kiedy Dy przypomniała sobie o gwałcie. O gwałcie który dokonał na niej jej własny ojciec. I o tym, że chciał to powtórzyć. Gdyby nie David nie wie co by z nią było. Czy dalej by żyła? Czy była by w tym miejscu w którym jest?
Pewnie nie.
Z każdą mijającą sekundą po jej policzkach ciekły łzy, niemalże litrami. Nie była pewna ile czasu wypłakiwała sobie swoje piękne, jasno zielone oczy. Dwie minuty? Pięć minut? Trzydzieści minut? A może dwie godziny? To zostanie dla niej tajemnicą.
Jednak po tym nieokreślonym czasie podjęła bardzo ważną decyzję. Przynajmniej dla niej ważną.
- Napiszę list. - Wyszeptała sama do siebie. - List pożegnalny. - Szeptała dalej. - Przydało by się im chociaż w taki sposób podziękować za gościnę i koleżeństwo które przynajmniej próbowali jej okazywać.
W liście zawarła wszystko co chciała im powiedzieć, ale nie miała odwagi. Przekazała w nim wiele przeprosin, chodź wcale by nie żałowała, i wiele podziękowań. Dopisała również kawałek swojej historii, podpisała się. Wyjęła ze swojej szuflady kopertę i opakowanie tabletek przeciwbólowych i nasennych. Wymieszała je w takich samych proporcjach na swojej ręce. Oparła głowę na poduszce, kładąc list obok siebie cały czas trzymając w ręce mieszankę tabletek.
W jej głowie trwała poważna bitwa. Zacząć połykać, czy może poczekać jeszcze jakiś czas i zobaczyć co przyniesie życie? Jak im się będzie żyło beze mnie? Czy moja śmierć poniesie za sobą śmierć kogoś innego? Raczej nie. Na pewno nie. Ale czy warto? Wyglądają tak kusząco ...
W końcu jednak wybrała jedno z dwóch rozwiązań.
Nie błagam nie! Ona nie może umrzeć no jak mogłaś nooo!
OdpowiedzUsuńNo nw co mogę jeszcze powiedzieć! To tak się skończyć nie może!
Zrób cos żeby przeżyła proszę!