sobota, 24 października 2015

Rozdział 6

W każdym razie, chwilę później byłam już na lotnisku, a godzinę później już siedziałam spokojna w samolocie. Teraz już nic nie może się popsuć. Co prawda, były drobne problemy z tym że nie chcieli mnie wpuścić, bo stwierdzili że musi być ze mną dorosły, ale udało się ich przekonać że jestem po osiemnastce.


Teraz już nic się nie zepsuje.Nic. Na pewno nie w samolocie.  Drzwi już są zamknięte. Nikt nie wejdzie, ani nie wejdzie. Coś złego może zdarzyć się dopiero w Los Angeles.


W samolocie siedziałam otoczona mężczyznami. No, nie żeby mi to przeszkadzało, ale fajnie by było móc pogadać z jakąś babką, a nie całe życie z facetami. Masakra.


Było ich czterech, każdy ubrany na czarno. Wszyscy miło uśmiechnięcie. Ja siedziałam koło okna, czyli oznaczało to że i tak musiałam siedzieć koło któregoś z nich. Wtedy stwierdziłam, że jednak los zaczyna się do mnie uśmiechać. Po mojej lewej siedział najprzystojniejsze z nich i miał na oko około 20 lat. Na przeciwko mnie siedział prawie-najprzystojniejszy, mógł mieć jakieś 30 lat, nie więcej.


Jako że czekał mnie jeszcze bardzo długi lot, bo jeszcze około 7 godzin, postanowiłam chwilkę się przespać, a później może z nimi pogadać. Może. MOŻE. Po chwili spałam. Taakk, wielki leń ze mnie. Spać podczas przygody życia.

- Hihehiheihe.- Obudziły mnie śmiechy. Dosyć głośne. No kurwa. Przecież oni tam nie są sami! Wtedy zorientowałam się z czego mogą się napierdalać. Spałam oparta o jednego z nich, pewnie dając pretekst do żartów typu: ''Oo, patrzcie lasia do niego zarywa'' albo '' Wiesz Stary, kiedy ślub'' i więcej tym podobnych.
- Ej. Przepraszam Cię, nie chciałam zasnąć na Tobie.- Jak kol wiek by to nie zabrzmiało. Patrzyli na mnie z niezrozumiałą miną. Najwyraźniej nie zrozumieli co powiedziałam. Może po angielsku spróbować? Nosz! Kurwa!- Zaklęłam w duchu.-   Przecież to wiadome że nie po polsku, cały czas rozmawiają po angielsku. Jestem tępa. - Ej. Przepraszam nie chciałam spać na Tobie. - Powiedziałam, ale tym razem po angielsku. Całe szczęście że całkiem dobrze rozumuje po angielsku.
- Ooo. To powiedziałaś. Wiesz my nie mówimy w ....- Zaciął się. Najwyraźniej zaczął się zastanawiać jaki to język.- W Twoim języku. Po prostu.
- Po polsku. Jestem polką.
- Można było się domyślić. Za ładna jesteś  żeby pochodzić skoś indziej. Polki są śliczne, ty nie jestes wyjątkiem. - Powiedział ten, na którym spałam.
- No dzięki. - Wysłałam mu uśmiech. - Nie jestem tego taka pewna, ale nie ważne. A tak w ogóle jestem Dylan. - Podałam im rękę i miło, a przynajmniej mam nadzieję, się uśmiechnęłam.
- No właśnie, gdzie nasze maniery?!- Zachichotał załóżmy że trzydziestolatek. Słodko się uśmiecha, ale i tak ten obok ładniej. - No wracając. Ja jestem Oliver. Ten ułom to Ashley, ten to Christian, a natomiast ten to Ronnie. Wiesz tak sobie podróżujemy odosobnieni od swoich ekip, więc tworzymy jedną nową i lecimy do LA. - Ejjejjj, czy ja się mu kazałam spowiadać. Mało mnie to co oni tu robią. Przecież i tak ich więcej nie spotkam. Po za tym chyba nie wyglądam na księdza?
- Miło poznać.- Uśmiechnęłam, się i liczyłam że nie będą chcieli kontynuować rozmowy. Byłam więcej niż pewne że w końcu spytają co tutaj robię albo coś podobnego. A po za tym chcę SPAĆ! Znowu.
- A tak w ogólne, to sorka bardzo za ciekawość, ale gdzie lecisz? - Zapytał ten najprzystojniejszy, tzn Oliver. Trzydziestolatek to był Ashley. Tak dla jasności.
- Do Los Angeles, tak jak wy. - Tylko nie pytajcie po co. Tylko nie po co. Proszęęe.
- A jeśli można, po co?- Prosiłam o coś? Pytanie zadał długowłosy chłopak o niebieskich oczach.
- No nie wiem, czy mogę o tym mówić. Ogólnie rzecz biorąc, spieprzam z kraju. Na chwilę obecną nie mogę nic więcej powiedzieć. - Prawie elegancko wybrnęłam z tej niezręcznej sytuacji. Na prawdę nie mogłam nic powiedzieć więcej, boję się że wypaplają i odwiozą mnie z powrotem do Polski. - Tylko nie wygadajcie nikomu, dobra?
- Spoko, nie bój się. Jedziesz na ślepo, czy koleżanka, rodzina? Może most? Albo jeszcze coś innego typu nie wiem. Czegoś. - Zrobił pół uśmiech.
- Tymczasowo koleżanka. Później praca i być może własne mieszkanie. No jeżeli w ogóle uda mi się pracę znaleźć. Bo jak nie i koleżanka się wkurwi i mnie wyrzuci to most, albo powrót. Wolałabym nie, ale możliwe wszystko.
- No racja. wszystko. - Odpowiedział Ronnie, który do tej pory siedział cicho.
- Ej, to ja mam pomysł. Daj zapiszę Ci mój numer. Jak nie będziesz mieć dachu nad głową to dzwoń, może akurat gdzieś będę. Zresztą w innych sytuacjach też dzwoń. Na przykład jak będziesz się chciała umówić. Powiedzmy do kina, czy gdzie kol wiek.
- No dobra, to masz. Trzymnij. pisz numer. - Podałam telefon. Wciąż przeraża mnie składnia tego zdania.
- Iiiiii już! - Powiedział ucieszony, jakby pierwszy raz w życiu miał w ręku jakiś telefon i to jeszcze na dodatek musiał wpisywać numer, którego nie znam. Ale, na szczęście znał. Przynajmniej mam już zabezpieczenie jakby wyrzuciła mnie z domu szybciej niż zakładam. Pewnie i tak nie będę dzwonić o pomoc, ale pogadać można.
- Okej, dzięki. Jak coś to będę może dzwonić.
- Nie może, tylko masz zadzwonić. - Powiedział z żartobliwym uśmieszkiem. Co prawda chciał chyba zrobić udawanego focha, ale no cóż, raz się może nie udać.
- Hehehhahhehehaah. - Zaczęłam się nieopanowanie śmiać kiedy zobaczyłam jedną rzecz, a mianowicie dwa ptaki. Ale nie takie zwykłe ptaki. One były bardzo duże, a w dodatku ostro gwałciły się na skrzydle. - Patrzcie. - Rozkazałam.
- Jak? - Pisnął Ronnie. Pisnął pewnie przez to że próbował opanować śmiech. No chyba że dopiero mutacje przechodzi. Zweryfikuje się to kiedy zacznie sie więcej odzywać,


Reszta podróży minęła nam bardzo miło. Dużo śmiechów i rozmów. Równie dużo co skarg składanych na nas przez jakieś starsze baby. Pożegnanie chwilę zajęło , bo prawie 15 minut, ale już po tym czasie każdy rozszedł się w swoje strony. Pech chciał że ja szłam w jedną stronę, a chłopki w piątkę w drugą. Szłam sama.W nowym mieście. Przecież na pewno nic mi się nie stanie. Ledwo nikogo nie znam. Ale kogo to obchodzi. Nawet po mnie nie przyszła. Ledwo pamiętałam adres. Tak, zwalę ten mój cały rozpierdol z głowy na nią. Tak, to jej wina że kompletnie nie orientuję się w terenie, ani życiu. TO SIĘ ZMIENI. kiedyś. może. Za kolejne 20 minut udało mi się znaleźć mój przyszły domek. Był piękny. Teraz już tylko wystarczy, że nie pomylę drzwi i ojciec mnie nie znajdzie. Chyba. A za kolejne 5 minut siedziałam na kanapie i zastanawiałam się nad swoim życiem.

1 komentarz:

  1. Sory że tak długo nie komentowałam ale ostatnio wogóle nie czytałam blogów bo nie miałam chwilowo jak :/
    A to szmata zdradzić takiego chłopaka!?
    Na jej miejscu terz bym uciekła i to jak najszybciej. Ta koleżanka jest super! Sama z sb zaproponować takie coś to na serio mega!
    Do następnego :*

    OdpowiedzUsuń