sobota, 19 grudnia 2015

Rozdział 13

***************************************Andy*************************************
- Mogę ja teraz mieć pytanie? Ostrzegam trochę osobiste. - Boję się.
- No, dawaj.
- Co się stało z Juliet?
- To ty wiesz o niej? Znasz ją?
- Nie no, nie znam ani nic. Po prostu idzie usłyszeć o niej od paru osób. - Popatrzyliśmy przez chwilę na siebie. - To jak, powiesz?
- No, mogę powiedzieć jeśli chcesz. - Pokiwała głową, na znak żebym mówił. Przełknąłem ślinę i zacząłeś ''opowieść życia''.- No to tak, jak pewnie wiesz nie jesteśmy już razem. Byliśmy przez 3 lata, no wiesz, razem. Później przestaliśmy się dogadywać i zerwała ze mną zasłaniając się, że się odkochała. Dzień później spotkałem ją z jakimś przydupasem. We własnym domu. We własnym pokoju. - Zrobiłem na chwilę pauzę. nie chciałem pokazać, że mnie to boli. Próbowałem nie dopuścić, żeby łzy nie popłynęły mi do oczu. Chwilowo się udało, ale na jak długo?- A jeszcze kilka dni później dowiedziałem się, że mnie zdradzała. Z tym przydupasem, z którym prawie jebała się na moim łóżku.
- A pomimo wszystko, dalej ją w jakiś sposób kochasz?- Zaskoczyła mnie tym pytaniem. Zaskoczyła i zaintrygowała. Aż tak ode mnie to widać, czy ona po prostu jakoś tak rozpoznaje po czymś?
- No, no  . . . Tak. - Odpowiedzieć musiała być szczera. Czemu, skoro umiem dobrze kłamać? Nie chcę ryzykować, że ona ma jednak te jakieś zdolności i mnie przyłapie na kłamstwie. Po prostu lepiej nie.
- Widać. Widać kiedy opowiadasz o tym. Kiedy mówisz o niej. Wtedy. Wtedy zaczynasz się rozmarzać jak nad najlepszą, ale równocześnie najgorszą czekoladką świata. - Kurdee, jakie porównania lecą. - Sorka Cię, ale coś czuję, że Sara zaraz wróci. Nie mam ochoty się z nią mijać. Pójdę już. Branoc, Rudzielcu.
- No cześć, cześć. Dobranoc.

************************************Dylan****************************************
Kurde. Co się dzieje? Straciłam przyjaciółkę. Jestem sama. Do tego może mnie wyjebac z domu. ZAJEBIŚCIE. Jeszcze do tego wzięło mnie na szczere pogaduszki z Andy'm. Cudownie. Jeszcze się w nim pewnie za nie długo zakocham i już w ogóle będzie chujnia większa niż jest teraz, jeżeli to jest w ogóle możliwe.

CUDOWNIE.

Po zakończonej konwersacji z Rudym poszłam szybko się wykąpać i do pokoju.

W pokoju wzięłam się za rozpakowywanie torby. Zaczęłam wyciągać wszystko po kolei. Miałam nadzieję znaleźć tam pewien przedmiot który wrzuciłam tam dziś rano, przed wyjściem.

Zaczynając na słuchawkach, kończąc na ręczniku nie znalazłam mojej małej paczuszki.
- Teraz to już Kurwa w ogólne jebana chujnia! - Powiedziałam, a raczej wysapałam sama do siebie.

Gorączkowo przeszukiwałam każdą, nawet najmniejszą, kieszonkę. Każdy skrawem materiały dokładnie wymacałam na wypadek gdyby wpadło za. Chuj z tym że w tym materiale nie było najmniejszej dziurki, a na pewno juz takiej aby przedostało się przez nie trzy centymetrowe zawijątko.

- No i dupa. Nie ma. - Powiedziałam sama do siebie, rzucając swój ogromniasty zad na łóżko.

Postanowiłam iść spać, skoro moje wysiłki i tak szły na marne. Starałam się zasnąć, jednak za żadne skarby świata nie potrafiłam nawet zasnąć. Moją głowę zajmowały najróżniejsze myśli, zaczynając od tych zupełnie błahych, takich jak chociażby dlaczego jabłko to jabłko, a nie grusza, a kończąc na tym czemu akurat Andy mnie chciał obronić? Przecież nic dla niego nie znaczę. Jestem kolejną niedojebaną współlokatorką o której za dwadzieścia nie będzie pamiętać. Bo po co? Jestem kolejną żałosną laleczką których, znając życie, miał na pęczki. Przecież co z tego że dzisiaj mi pomógł, jeżeli tylko on trzeźwo myślał bo był tylko po jednym piwie, a reszta po 4. Ja jeszcze tylko byłam po 2. Reszta pewnie myślała tylko że to ok zabawa jest. Tylko nie on. A jak by tyle samo wypił to by też się bawił z nimi.

Moje rozmyślania przerwał mi nie spodziewany gość, a mianowicie UDAŁO SIĘ MI ZASNĄĆ.

niedziela, 13 grudnia 2015

Rozdział 12

Wtedy stwierdziłam, że mi zimno. Było to najlepsze co mogłam stwierdzić. Ubrałam bluzę i zaciągnęłam rękawy na dłonie. Zimno. Andy też zaciągnął rękawy. Pewnie też zimno.
- A więc tak. Kolejna gra. W zaufanie. - Znowu nawet nie skojarzyłam kto zaproponował a już staliśmy znowu losowo podzielenia w pary. A ja oczywiście z Andy'm. Jak? I czemu?

Zaczęliśmy sobie zadawać pytania. Takie podstawowe. O pochodzenie, wiek itp. W końcu podciągnął rękawy.
- Gra w zaufanie to zlepek dwóch gier. W zaufanie czyli pytania i szczerze odpowiedzi, i lustro czyli powtarzanie czynności. Teraz ty podciągnij rękawy. - Podciągnęłam. Jestem pewna, że zrobił to naumyślnie. - Teraz ty.

Kolejnym ruchem rudzielca było ponowne zaciągnięcie rękawów. Najwyraźniej się rozmyślił. DLa mnie lepiej.

- Chodź, skończyli już grać. Może już też chodźmy zanim sobie coś pomyślą?- W odpowiedzi pokiwałam tylko głową.
- EJ, orientuje się ktoś która godzina?- Zapytałam siadając na ławce, która znajdowała się najbliżej płomieni z ogniska. Chciałam się ogrzać.
- Tak, dopiero 23.43. Nie ma jeszcze późno. - Powiedział Szynka i wyszczerzył te swoje zęby.
- To może jeszcze po piwku? I do domu bo zaczyna się zimno robić?- Zaproponował nikt inni już Sara. - To jak zgadzają się wszyscy?
- Taa. - Wymruczeli wszyscy jeden po drugim.


Kątem oka zauważyłam, że Ashley i Jake coś szeptają między sobą. Szczerze to jakoś bardzo mnie to interesowało dopóki nie zaczęli mówić o chrzcie nowych.

- Kurwaa! Ja jestem nowa. Mam mieć jakiś chrzest. No chyba nie. - Pomyślałam.

Podeszli do mnie od tyłu, kiedy rozmawiałam z Sarą, Małpa mnie nawet nie ostrzegła, a kiedy już ogarnęłam co się dzieje, było już za późno. Ash, Jake, Jinxx, Sara i CC transportowali mnie do basenu.


------------------------------------------Andy-------------------------------------------------------------------------
Nosz kurwa. Co oni odpierdalają. Czemu chcą ją do basenu wrzucić? Przecież widać, że jakoś nie bardzo ją kręci pokazywanie ciała. Ja pierdole, co za debile.

- EJ, może byście ją zostawili. Jakiś inny chrzest?- Krzyczałem. Próbowałem ich też zatrzymywać. Jednak pięciu na jednego to mała różnica.

I wrzucili ją. Nie sądziłem, że na prawdę to zrobią. Co za idioci. I jeszcze nie pozwalają jej wyjść. A może jej jest tam zimno.

- Gdzie ona ma ręcznik? - Zacząłem myśleć. - Mam. W torbie. - No kurde. Moja inteligentna głowa. No a gdzie by to miało być, jak nie w torbie?

Szybko poleciałem do jej torby. Wyjąłem ręcznik. Rozwinąłem go. Z niego wyleciał jakiś przedmiot. Zupełnie nie myśląc wziąłem go do kieszeni i poleciałem do basenu.

Te debile dalej nie pozwalali je wyjść.
- Zróbcie miejsce. - Zacząłem krzyczeć.
- Nie! - Od krzyczeli chórkiem. Niezwykle równo im to wyszło.
- Skoro nie, to jakoś inaczej sobie poradzę. - Powiedziałem raczej sam do siebie i zacząłem się przepychać. Doszedłem do krawędzi basenu, którędy Dy próbowała się wydostać. Wyciągnąłem do niej rękę, jednocześnie drugą odpychając debili. Wyciągnąłem ją, podałem ręcznik. Okryła się, zaprała torbę i pobiegła gdzieś.
- No i co kurwa? Zadowoleni z siebie? - Wykrzyczałem w ich stronę.
- Nawet nie wiesz jak bardzo. - Odpowiedziała Sara. - A ty co jej tak bronisz? Zakochałeś się  czy jak?
- Może tak, może nie. - Jasne, że nie. Mam się zakochać zaraz po rozstaniu? Po prostu bronie jedynej względnie normalniej i bardzo nieśmiałej dziewczyny. - A co nie mogę jej bronić? Zresztą ty też powinnaś. Niby taka wielka przyjaciółka, a sama to zainicjowałaś. I jeszcze ich w to wciągnęłaś.
- To na chłopaków nie jesteś zły? - Zapytała z kpiącym uśmieszkiem.
- Nie. Na chłopaków nie. Oni tylko słuchali cytatej dziewczyny, będąc pod ostrym wpływem alkoholu. Jestem zły w chuj na Ciebie. Jak mogłaś takie coś przyjaciółce?
- A teraz słuchaj. Ona nie jest moją przyjaciółką. Po prostu wykorzystałam to że jest tak łatwo wierna i sprowadziłam jako darmową pomoc domową. - Powiedziała, tym razem nie tylko z tym jebanym, ironicznym uśmieszkiem, ale teraz też głosem który świadczył, że mówi prawdę.
- Wiedz, że ona się o wszystkim dowie.
- Niech się dowie. I tak nie ma gdzie mieszkać. - Postanowiłem już nie odpowiadać. Po prostu wziąłem swoje rzeczy i sobie poszedłem. Pojechałem autobusem do domu.

Jadąc do domu cały czas myślałem o zaistniałej sytuacji.
Zawsze wiedziałem, że Sara jest fałszywa i w chuj lubi wykorzystywać ludzi, ale żeby aż tak? Nie myślałem, że posunie się aż do tego żeby wykorzystać niczego nie świadomych chłopaków. Mam nadzieję, że Dylan będzie w domu. Chciałbym jej już powiedzieć co jej ''przyjaciółka'' wygadywała. Może mi uwierzy. Dobrze by było, gdyby mogła się wyprowadzić stamtąd. Ale jeśli serio nie ma żadnych pieniędzy, ani mieszkania to chujowo. I jak ona ma tam wytrzymać ze świadomościom, że jej przyjaciółka jest fałszywa?

Z niej jest nawet fajna dziewczyna, ale czemu wszyscy myślą że jestem w niej zakochany? Przecież to, że jestem dla niej miły nie znaczy, że nie zależy mi nadal na Juliet. Pomimo tego co zrobiła. Kocham ją nadal, a oni się nabijają, że podoba mi się Dylan. Takie uwagi bolą mnie w chuj. Ranią, bo myślą, że umiem tak skakać z z ''kwiatka na kwiatek''.

Moje rozmyślania skończyły się równo z zaparkowaniem autobusu na moim przystanku. Z tamtego miejsca praktycznie było widać ''mój dom''. Z każdą chwilą traciłem nadzieje, że ona jednak jest w domu.

- Jest tu ktoś? - Krzyknąłem przy wejściu.
- Dylan liczy się jako człowiek?- Odkrzyknęła smutnym głosem. Pomimo tego głosu, cieszyłem się że jednak w tym domu jest. W końcu mogła iść gdzieś się najebać, wydać ostatnie pieniądze, albo sobie coś zrobić.
- Liczy. To jednak jesteś w domu?
- No niestety. - Powiedziała stając w progu od kuchni, spoglądając na mnie. A Ciebie co ja tak interesuje?- Dosyć dziwne pytanie.
- No, jakoś tak. Przecież ja nic nie zrobiłem. Nie chciałem Cię tak wrzucać, ani nic.
- No niby wiem, ale jednak tamci to Twoi kumple i Sara. Sara ma cycki.
- W obecnym czasie nie cycki mi w głowie. A tak w ogóle to możemy chwile pogadać. Chcę Ci wyjaśnić mniej-więcej o co chodzi i chodziło?
- No, możemy. Chociaż nie wiem o czym tu rozmawiać.
- Uwierz, jest o czym.- Pokiwała głową. - Idź na kanapę, pójdę po coś do picia. Chcesz?
- Tak. Dzięki

Po chwili obydwoje siedzieliśmy już na kanapie z herbatami w rękach.
- No to słuchaj. Wiem jak to wygląda, ale Sara wcale nie jest taka jak Ci się może wydawać.
- Wiem, już wiem. Jest chujowo fałszywa i sprowadziła mnie jako tanią pomoc domową.
- Skąd wiesz?- Skąd wie?
- Darliście się tak głośno, że trudno było nie usłyszeć. - No, możliwe.
- A powiedz, jak długo zamierzasz tu jeszcze mieszkać?
- Do pierwszej wypłaty. Później się gdzieś wyprowadzę. Może mi się poszczęści i coś znajdę.
- To na pewno. - Wysłałem jej nie pewny uśmiech. - Chciałbym jeszcze trochę obronić chłopaków.
- Nie usprawiedliwiaj. Wiem, że to nie ich wina. Jake mnie nawet przepraszał jak niósł, że Sara każe. I że muszą robić co ona chce bo inaczej Was wyrzuci.
- No tak, to już w sumie nie wiem o czym miałem gadać skoro ty już wszystko wiesz.
- Mogę ja teraz mieć pytanie? Ostrzegam trochę osobiste. - Boję się.
- No, dawaj.
- Co się stało z Juliet?

sobota, 5 grudnia 2015

Rozdział 11

- Nie masz czego. Właź. - Powiedziała wskazując na drzewa. - Idź przed siebie.

Po chwili byłyśmy już w środku. Zobaczyłam tak piękny duży basen, miejsce na ognisko i w około ogniska kilka ławek. Na ławkach siedziała piątka chłopaków.

Wszyscy mieli czarne kąpielówki za kolano. Wszyscy mieli też czarne włosy, z wyjątkiem jednego. Był to wysoki, niebieskooki chłopak około 22 może 23 lat z brązowo-rudymi włosami. Wszyscy byli przystojni, ale on chyba najbardziej. No może był na równi z chłopakiem koło 30 z wytatuowanych na brzuchu słowem OUTLAW.

- A więc słuchaj. - Zaczęła Sara. - To są Ci tajemniczy mężczyźni. Zaczynając od tej strony: To jest Jinxx czyli Jeremy Ferguson, ale dla nas i Ciebie po prostu Jinxx:


To Jake Pitts:


To Ashley Purdy, czyli Szynka:


To Christian Coma czyli dla nas po prostu CC:


I najmłodszy z całego zespołu, Andy Biersack:

- I to już wszyscy. A teraz wszyscy to Dylan Rose.

- No cześć. - Powiedziałam nieśmiało. Nie lubię poznawać nowych ludzi.
- No witamy śliczną panią. - Podszedł ten od OUTLAW. To był chyba Szynka czyli Ash. Możliwe, ale nie dam głowy uciąć.
- Ash, za młoda dla Ciebie. - Odezwał się rudzielec. - Młoda, browarka chcesz?
- Jakiego?!- Odkrzyczałam.
- Jakiegoś dziwnego. Jabłkowego.
- To chcę, rzuć!- Rzucił. Coś mi mówi że z nim się dogadam. Ogólnie wydaje mi się że z całą piątką dobrze się dogadam.
- Jebany rudzielcu. Nie rozpijaj nie letniej! Jeszcze ktoś Cię pozwie i co będzie?
- Ej, nie jestem nie letnia. Dokładnie 18 mam. - Udawałam naburmuszoną.
- Wow. A buźkę masz jak byś miała może 16. - Odezwał się wreszcie CC.
- Ejj! - Pisnęłam, a po chwili wszyscy razem, włącznie z Sarcią, się roześmialiśmy.
- Mam browary! - Nasze śmiechy przerwała Sandra. Na jej widok każdy, a szczególnie Andy stracili uśmiechy z twarzy. Okazuje się, że na prawdę nikt jej tu nie toleruje. Wszyscy siedzą z nią tu bo zwykle to ona funduje alkohol, a po 3-4 piwkach już wszystkim jest obojętna. Tak przynajmniej tłumaczyła mi to Sara.
- Jej! - Nagle tym krzykiem przerwała niezręczną ciszę Sara. Przynajmniej tyle, że tej jebanej ciszy nie było.
- Macie, bierzcie. Kupiłam po dwa. - Już  rozumiem czemu oni ją aż ''tolerują''. Po prostu procenty do nich przemawiają.

Jedna rzecz mnie zdziwiła. Ci którzy nie mieli jeszcze piwa wzięli sobie, a resztę wrzucili do basenu. Tak po prostu. Sandra podeszła i jebnęła do basenu.
- Czemu do basenu? - Zdziwiłam się.
- Bo słuchaj. - Zaczął Jake. - Jest ciepło, a woda zimno. Cała filozofia.
- No weź już tak nie filozofuj. Dziewczyna by kiedyś w końcu załapała. - Powiedział tym razem Ferguson. Zapamiętałam tylko nazwisko i w dodatku nie wiem czy osób nie pomyliłam.
- No dobra, dobra. Hormonki chłopaki. - Krzyknął Andy.
- Młody, jedynymi osobami którym tu jeszcze szaleją hormony to są dziewczyny i ty jako jedyny z płci męskiej.
 - To że mam 20 lat nie znaczy, że mi hormony szaleją!- Czyli jak szczelałam z ich wiekiem postarzyłam go o 2 lata. Ciekawe o ile postarzyłam lub odmłodziłam resztę.
- Właśnie znaczy, facetom hormony uspakajają się około 23 roku życia, więc Tobie jeszcze całkiem mocno buzują.
- A weź już tak nie filozofuj Sandra. Ogarnęła byś swoje hormony, a nie zajmowała moimi. - Wszyscy wybuchli śmiechem. Tylko nie ja i Andy. Andy chyba z widocznych powodów, a ja dlatego, że te wszystkie pogadanki uważałam za wyjątkowo chamskie, a nie zabawne. Po prostu chamskie.

Kiedy wszyscy się uspokoili usiedliśmy na ławkach i zaczęliśmy pić nasze piwa. Sandra swoje skończyła i poszła. Wyraźnie wszystkim ulżyło, a ja przypomniałam sobie o rękach. I bluzie. Trzeba bluzy. Ale przecież są 23 stopnie, usmażę się w niej.

W końcu stwierdziłam, że zaryzykuję i będę tylko zasłaniać rękę. Musi mi to wyjść dobrze, a wręcz zajebiście. W końcu na rękach mam całkiem świeże rany. Dopiero zasklepiające się blizny.

Siedzieliśmy sobie, zaczynało się już robić coraz ciemniej i chłodniej. Na szczęście.
- Ej, słuchajcie. Rozpalamy ognisko? - Zapytała Sara.
- Rozpalamy. - Odkrzyknęli chórkiem chłopacy.

Jakoś rewelacyjnie im to rozpalanie nie szło, ale w końcu się udało. Co prawda, zajęło im to prawie dwadzieścia minut, ale rozpalili. Zaczęli smażyć różne mięsa i kiełbasę. Zaczęłam się zastanawiać czy ja w ogóle coś dzisiaj zjem. Kiedy traciłam już na to nadzieję, zauważyłam że w jakiś prze-magiczny sposób na ''grillu'' znalazł się chleb posmarowany masłem czosnkowym, papryczki wypchane serem i prawie jak polskie, moje ulubione oscypki. Byłam w niebie. Oscypki. Kocham. Kiedy skończyłam rozmarzać się nad serkiem zauważyłam że Sara zniknęła. Pewnie poszła po piwo. Klasycznie. Ona pierwsza do alkoholu. Nawet jeśli trzeba po niego iść.


- Ty, Młoda. Masz. Smacznego. - Jinxx podał mi talerz z jedzeniem. Znajdowała się na nim kiełbasa i jakieś inne mięso.
- Ja podziękuje.- Powiedziałam oddając talerz.
- Czemu? Odchudzasz sie czy coś?- Zapytał Andy. - Nie masz z czego. - Powiedział i się uśmiechnął.
- Nie, nie dlatego. Ja nie jadam mięsa. Jestem wegetarianką.
- Kurwa. Kolejna. - Wymruczał Ashley.
- Kolejna? To kto jest jeszcze?
- No ten jebany rudzielec. - Wskazał widelcem na uśmiechniętego rudego. Do czego on się tak wiecznie szczerzy?
- Wreszcie nie jestem jedyny. To masz. Mam nadzieję, że jesteś tylko wegetarianką, a nie weganką?- To pytanie?
- Tylko. - Odwzajemniłam uśmiech. - I dzięki. - Po chwili już wszyscy mieli już jedzenie. Włącznie z Sarą.
- No to smacznego, co nie?- Zapytał, a raczej stwierdził CC. Wszyscy tylko pokiwali głową.
Po jakimś czasie wszyscy zjedliśmy, a ktoś puścił muzykę. Losowaliśmy karteczki kto z kim ma tańczyć. Jinxx wylosował Jake, Ashley- Sarę, i ku mojemu zdziwieniu mnie wylosował Andy.
- Mogłam wylosować gorzej. - Pomyślałam, chociaż ten traf też mnie jakoś szczególnie nie uszczęśliwił. CC nie chciał tańczyć, spożył już za dużo alkoholu i nie był w stanie już nawet stać.

Najpierw były szybkie, energiczne tańce. Później ktoś puścił jeden powolny kawałek. Ja i Andy tańczyliśmy wtuleni w siebie. Było miło. Nigdy czegoś takiego nie poczułam. Poczułam się tak... Bezpiecznie? To nie było zakochanie. Nie zakochałam się w nim. W jego objęciach czułam się jak w objęciach starszego brata.
- Serio, nie jesz mięsa? I serio masz 18 lat?- Wyszeptał.
- Serio i serio. - Odpowiedziałam również szepcząc.
- To dobrze. - Nie odpowiedziałam już.

Po tańczeniu wszyscy znowu usiedliśmy. Chcieliśmy odpocząć po tańcach. Andy usiadł dokładnie na przeciwko mnie. Był to jego zły wybór. Głównie dla mnie. Z tamtej perspektywy dokładnie mógł badać moje zakochanie, Wtedy mógł zauważyć jak spoglądam na ręce i jak staram się je zakryć.
- Zagrajmy w butelkę. - Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć, a już kręciliśmy. Padło kilka pytań. Kilka wyzwań i to w sumie tyle. Po tej jakże długiej grze znowu siedzieliśmy na ławkach, a on znowu na przeciwko. Tym razem ja coś zauważyłam. On spoglądał na swoje ręce, on je zakrywał. Czyżby on też coś ukrywał?

Wtedy stwierdziłam, że mi zimno. Było to najlepsze co mogłam stwierdzić. Ubrałam bluzę i zaciągnęłam rękawy na dłonie. Zimno. Andy też zaciągnął rękawy. Pewnie też zimno.
- A więc tak. Kolejna gra. W zaufanie. - Znowu nawet nie skojarzyłam kto zaproponował a już staliśmy znowu losowo podzielenia w pary. A ja oczywiście z Andy'm. Jak? I czemu?

Zaczęliśmy sobie zadawać pytania. Takie podstawowe. O pochodzenie, wiek itp. W końcu podciągnął rękawy.
- Gra w zaufanie to zlepek dwóch gier. W zaufanie czyli pytania i szczerze odpowiedzi, i lustro czyli powtarzanie czynności. Teraz ty podciągnij rękawy. - Podciągnęłam. Jestem pewna, że zrobił to naumyślnie. - Teraz ty.

Wyciągnęłam ręce przed siebie. On też. Kolejnym ruchem rudzielca było odwrócenie moich rąk tak, aby mógł zobaczyć wewnętrzną stronę rąk. Nie chciałam tego wykonać.
- Posłuchaj. Wiem co tam masz. Przez jakiś czas interesowałem się ludzką psychiką. Widziałem jak na nie patrzysz.
- Też widziałam jak ty. - Po jego minie sądzę, że tego się nie spodziewał.
- Pokaż. Mogę?
- Będziesz mógł, jeżeli ja też.
- To na trzy. Jeden, dwa i trzy. - Odwróciliśmy ręce. Oboje byliśmy zszokowani tym co zobaczyliśmy. Miał tam tego w chuj dużo.
- Dużo.
- Ty też.
- Młodzi koniec gry.  Chodźcie. - Krzyknął już troszkę zkacowany CC.
- Dokończymy kiedyś tę rozmowę, dobrze?
- Okej. - Odpowiedziałam, bez jakich kolwiek emocji.

niedziela, 29 listopada 2015

Rozdział 10

Akurat na czas byłam w restauracji. Sara siedziała z kimś jeszcze. Jakąś inne laską. Co prawda, wyglądała trochę jak chłopak, ale czepiać się nie będę.

- Cześć... - Powiedziałam kiedy podeszłam do ich stolika.
- Hej. - Powiedziały chórkiem. - To jest Sandra. Nasza współlokatorka.
- Ołł, to znowu cześć. - Powiedziałam siadając na przeciwko dziewczyn.
- Dzień Dobry panią. Czy mogę przyjąć zamówienie?- Zapytała kelnerka. Miała na oko jakieś 20 lat, niecałe 160 centymetrów i piękne długie blond włosy z
- Tak, to ja poproszę sałatkę z kurczakiem i fetą. - Zamówiła nie pewnie Sandra.
- Dla mnie to samo co zwykle. - Zaczęła Sara. - Czyli też sałatkę z kurczakiem. Podwójnym kurczakiem.
- Dobrze. - Powiedziała blondynka powoli zapisując zamówienia. - A dla Pani?
- To ja poproszę sałatkę wegetariańską.
- Dobrze. - Skończy ona powtarzać to ''dobrze''.- A co sobie życzycie do picia?
- A co Pani może polecić? - Zapytała Sarka.
- No to tak. Różnego rodzaju soki, wodę i piwo. - Oczy Sary zaświeciły się jak gwiazdki. - No to co panie sobie życzą?
- To trzy razy piwo jabłkowe. - Powiedziała znowu Sarka. Tylko skąd wiedziała że jabłkowe to moje ulubione? No nie ważne.
- Dobrze. - Aaaa! Zajebie. - Płatne teraz czy przy wyjściu?
- Teraz. - Tak. Zgadliście. Znowu. Sara. - Dy, płacisz.
- Ochh, no dobra. Ile to?
- To tak, trzy sałatki i trzy piwa. Po odjęciu rabatów, płaci pani 25 złoty.
- Proszę. - Powiedziałam podając pieniądze do jej malutkiej rączki. Serio. Mała była.
- Dzięki, napoję przyniosę zaraz. Sałatki będą za jakieś 20 minut.
- Dzięki. - Powiedziałyśmy chórkiem.

Podczas czekania na sałatki nie było ani minuty ciszy. Zajebiście nam się rozmawiało.
- A więc tak. Opowiecie coś o chłopakach? Bo w końcu jak mam z nimi mieszkać to fajnie by było coś o nich wiedzieć.
- No to masz lekki problem. - Tak. Zaczyna się wykład Sary. - Nie opowiemy Ci nic. Nie chcemy zrobić Ci złudnego wrażenia o nich. Dzisiaj ich poznasz, więc nie musisz długo czekać.
- Ale jest jedna wskazówka, jeśli chcesz żyć ze mną w zgodzie. - Tym razem wykład od Sandry. Jejj!
- No, czego mam nie robić? - Domyślałam się już o co chodzi,
- Nie zarywaj do wokalisty. - No ale powiedziałybyście kto jest tym jebanym wokalistą. Po za tym nie zamierzam do nich zarywać. - Zarywaniem do niego ja się zajmuje.
- Sandra, ogarnij dupę. Przecież on Cię uważa co najwyżej jako współ-lokatorkę. Przykro mi to mówić, ale nawet nie jako przyjaciółkę. Po za tym doskonale widzisz, że ona jest w typie ich wszystkich. - To ostatnie próbowała powiedzieć tak żebym nie słyszała. Nie udało jej się. - Więc znowu powtórzę. ogarnij się. Po za tym on jest zaraz po zerwaniu. Jak ty sobie wyobrażasz, że tak emocjonalny facet tydzień o zerwaniu będzie dobrze przyjmować inne do siebie. I do tego przecież znam ją. Nie będzie zarywać do facetów do póki ich nie pozna. Do tego co tobie do tego z kim ona w przyszłości będzie się umawiać, nawet jeśli ty jesteś w chuj zakochana w Andy'm. Kurwa! Zdradziłam imię.
- Ja ją tylko uprzedzam. - Powiedziała spokojnie. Dziwnie spokojnie.
- A ja Ci tylko tłumaczę, że ty nie możesz jej zabraniać być z kimś, zarywać do kogoś tylko dla tego że Tobie też się podoba. Szczególnie po tym jak ty zarywałaś do niego, po tym jak Juliet Ci zabraniała.
- Ejj, no dobra. Nie kłóćmy się. W sumie wy się nie kłóćcie. Nie zamierzam do nich zarywać. - Wykrzyczałam. Słyszała mnie chyba cała restauracja. Wszyscy się na mnie patrzyli jak na na prawdę wielkiego debila.

W końcu przyszły nasze sałatki. Zjadłyśmy i Sara poinformowała nas że jesteśmy z chłopakami umówione na basenie.

Moje ciało+basen= Fuj.

Więc zajebisty pomysł.

- Sara, możemy pogadać?
- No jasne, Dy. Poczekaj chwilę Sandra.
- Dobra, pośpieszcie się bo krowa. - Co?


Stanęłyśmy w miarę daleko od ludzi i przede wszystkim od Sandry. Stanęłyśmy koło śmietnika. Zajebiście.
- No to dwie sprawy. Jedna. Przecież nie będę do nich zarywać. Czemu ona tak myśli?
- Szczerze? Nie wiem. Ona mieszka z nami tylko dla tego że Julka nie pozwalała mi jej wyrzucić. Julka to była Andy'ego, jak coś. Wiesz, przyjaciółki i w ogóle. A Julki już też nie ma. Nie ma kto Sandry bronić. Ona się wyprowadza pod około 15 grudnia, więc tylko dwa tygodnie jeszcze musimy z nią wytrzymać. Więc nie przejmuj się nią. Nie ma po co. Ty się lepiej przejmij tym, że czterech z pięciu chłopaków może do Ciebie zarywać. Jeszcze z tymi Twoimi oczami, włosami i figurą. O charakterze nie wspominając.
- Tak. Oczywiście. Ta figura. I te ręce. Na pewno. A skoro jesteśmy przy ciele. Do jasnej cholery czemu na basenie?!- Znowu się wydarłam. Tak, bravo ja!
- Czemu? Nie wiem czemu? Przecież masz śliczną figurę. A i o co Ci chodziło z tymi rękami? - Kurwa, się wtopiłam. Przecież ona o niczym nie wiem. Ja tępa!
- Nic, nie ważne.Ale przecież zimno na polu jest. Jak chcesz pływać?
- Nie chcę. Po prostu wejście na basen kosztuje tylko 2 złote, a zajebiście się tam siedzi. Zajebiście gada. I mają najlepsze piwo w mieście.
- No dobra, ale czemu basen?
- Kobieto! Nie wiem. Idziemy na basen. Tego nie zmienisz. Nie musisz być w stroju, ale krótkie spodenki i bluzka na ramiączkach obowiązkowa, inaczej płaci się więcej za wejście dla całej grupy.
- Uggghhh. No dobra, ale to musimy skoczyć do domu po nie mam stroju na sobie.
- To jednak strój?
- Strój ubiorę pod ubrania, jakby miało się coś zmienić.
- To ręcznik też lepiej weź. Chodźmy już bo ta, zaczyna się już wkurwiać. - Poszłyśmy.

Trzeba przyznać, Sandra nie przypadła mi do gustu, a pomysł z basenem jeszcze bardziej. A co będzie jeśli ktoś zauważy moje pozostałości po ''radzeniu sobie z problemami''.
Tak wiem, byłam głupia.
W sumie . . . dalej jestem . . .

Niestety, na basen już się zgodziłam. Jebany debil ze mnie.

Godzinę później byłyśmy już przy wejściu na basen. Stwierdziłam że ubiorę, tak jak kazała, krótkie jesns'owe spodenki i czarną, luźną koszulkę na ramiączkach z szerokimi rękawami ( jeśli wiecie o co chodzi) z twarzą Axl'a Rose'a na koszulce. Tego Axl'a z lat 80. Tego seksiaka. Nie tego rudego pana w warkoczykach.

Do torby spakowałam oczywiście kilka piwek jakby nam kaski brakło, ręcznik i . . . bluzę. Tak bluzę. Cienką, bo cienką ale bluzę. Powiem, że mi zimno i ją ubiorę, i już będę się czuć dobrze nie pokazując rąk. :) Mój pierwszy dobry pomysł.

Co mnie zdziwiło chłopaków jeszcze przy wejściu z nami nie było, a basen po wejściu prezentował się zajebiście.
- EJ, daleko jeszcze musimy iść?
- Nie daleko. Widzisz tam te drzewa? - Odbiła pytanie Sara.
- Tam gdzie ten zakaz wejścia?
- Dokładnie tam. Już nie daleko.
- Dziewczyny, idę po piwo. Chcecie też?
- Jasne. Poprosimy dwa jabłkowe, a jak nie będzie to z sokiem. - Oczywiście. Pytanie o piwo, Sarka pierwsza. Bo jak inaczej?
- Okej, to przyjdę zaraz.
- Yhm. i wracając do Twojego pytania Dylan. Tam za tymi drzewami są ławki i jeszcze jeden basen. Normalny, głęboki na jakoś od 145 centymetrów do około 2 metrów, więc się tam nie utopisz. O dziwo. Zadbany. Chłopaki płacą ochronie żeby nikomu nie pozwalali tam wchodzić i czyścili basen, więc wiesz. Bez obaw można tam pływać.
- Chyba nie będę, nie lubię.
- No skoro tak mówisz, to okej. Pamiętaj tylko, że w naszym gronie alkoholu za chuj się nie odmawia.
- Serio sądzisz, że JA (!) odmówiła bym alkoholu?
- No, nie. Zresztą nikt tam nie odmówi. Masz jeszcze jakieś pytania?
- No mam jedno. -Pokiwała głową na znak żebym mówiła.- Sandra będzie siedzieć z nami przez cały czas? Nie żeby coś a.- Przerwała mi Sarka.
- Nie , nie będzie. Ona dzisiaj ma rozmowę o pracę. Nie może z nami tyle siedzieć. Pewnie wypije jedno piwo i pójdzie. Nie bój się. Żadne z nas, włącznie z chłopakami, za nią nie przepada.
- No dobrze, a jak to będzie wyglądać? Wiem dziwne, ale no . . .
- Po pierwsze, ja wiem że zostaniecie przyjaciółmi. To więcej niż pewne. Po za tym całkiem możliwe, że będziemy grać w butelkę. Nie erotyczną jak coś. A resztę się okaże.
- No okej. Cykam się troszkę.
- Nie masz czego. Właź. - Powiedziała wskazując na drzewa. - Idź przed siebie.

Po chwili byłyśmy już w środku. Zobaczyłam tak piękny duży base, miejsce na ognisko i w około ogniska kilka ławek. Na ławkach siedziała piątka chłopaków.

niedziela, 15 listopada 2015

Rozdział 9

- A, i zapomniała bym. Jutro idziemy ogarnąć Ci pracę tam, tam. A za trzy dni przyjeżdżają chłopaki to Cię im przedstawię.
- Okej. Niech będzie. Ja już będę iść, dobranoc.
- No dobranoc. - Powiedziała kiedy wstawałam i zbierałam na górę.

Wstałam koło 10, a raczej groźbą zostałam z niego ściągnięta. Ogarnęłam się, ubrałam:

i zeszłam na śniadanie. Ku mojemu zaskoczeniu, śniadanie było gotowe. Sara zrobiła śniadanie?! Sara?! Ciekawe czy przeżyję. Ale cóż. Jestem głodna. A głodna ja, to nie ja. Żarcie to żarcie. Jak dają to się wpierdala.


Około 14 łaziłyśmy sobie po sklepach, a ja miałam pracę. Byłam w niebie. Będę organizować i ogarniać koncerty. Do tego ten pub jest na tyle popularny, że grają tam sławne zespoły. Może poznam kiedyś kogoś, kogo słucham. Mam nadzieję. Będę mogła stroić ich instrumenty. Jeszcze większe niebo. A pracę zaczynam od 1 grudnia, czyli mam równy miesiąc na przygotowanie się.
Do tamtej pory będę na utrzymaniu Sarki, a w sumie będzie to zorganizowane tak, że ona kupi ja ogarnę. To znaczy tak, żeby nie było że mieszkam tam za darmo.


Później już tylko wróciłyśmy do domu, zjadłyśmy coś, piwko i spać. Następne trzy dni minęły miej-więcej tak samo.


W końcu nadszedł dzień poznania ''tajemniczych'' chłopaków. Nie wiedziałam kiedy przyjadę, o której. Rano czy wieczorem. Ale jednego byłam pewna. Nie ważne kiedy ich poznam, zawsze chcę wtedy wyglądać względnie dobrze.

No to tak. Oczywiście wstałam sobie, chciałam wyciągnąć jednego browarka. A tu dupa. Skończyły się.
- Taakkkk... Super się dzień zaczyna. - Powiedziałam sama do siebie.
Przeszłam koło lustra. Omyłkowo popatrzyłam się w nie i ... zobaczyłam coś z okładki z płyty Iron Maiden.
  Z tym, że raz gorzej i bez gitarki.
Nigdy więcej o poranku nie popatrzę w lustro. Ale jak wtedy zrobię makijaż? Albo uczeszę włosy? Zresztą, nie ważne.
Po wykonaniu makijażu i tego wszystkiego z tym związanego. A, i włosów. Nadszedł czas na jakieś ubranie. Na ten dzień wybrałam krótkie jeans'owe spodenki, koloru klasycznego jeans'u, czarną koszulkę na ramiączkach z napisem PLAY HARD, czarne rajstopy z takimi jakby pajęczynkami z brokatu, ale później zmieniłam je na takie:


Zauważyłam że tamte mają wielką dziurę, z tyłu, na udzie. Chcąc zejść na dół ubrałam jeszcze swoje kapcie- psy:

Teraz wyglądało to troszku śmiesznie, ale nie będę przecież w glanach popierdzielać po domu i to jeszcze nie moim.


Zeszłam na dół. Nie znalazłam nikogo, tylko ZNOWU ZROBIONE ŚNIADANIE. Po ostatnim żyłam, więc tym razem już nie bałam się zjeść. A raczej bałam, ale mniej. Tym razem była to sałatka, taka jaką zrobiłam zaraz po tym jak tam przyjechałam, tylko jakaś... jakaś taka... lepsza? Czy to może takie wrażenie bo to nie ja robiłam? A może jakaś trucizna w środku?  Nie, może nie. Nie ważne, jak zejde, to przynajmniej sobie dobrze zjem.


Podniosłam miskę z sałatką, a pod nią znalazłam karteczkę. Postanowiłam najpierw zjeść sobie, a później martwić się wiadomościami. Zjadłam, i już jakieś 15 minut później siedziałam na podłodze i ubierałam buty. Na kartce pisało, że Sarka siedzi już sobie w centrum handlowym i robi jakieś tam zakupy i że mam być o 12.30 w ''naszej restauracji''. Z czasem jestem, tak akurat, bo mam jeszcze te 25 minut. Jest dobrze.


Kiedy wyszłam zaczęłam wyklinać sama siebie.
- Po chuja, ja zakładałam te glany?- Każdorazowo to stwierdzenie musi mi przejść przez głowę. Zawsze!
Nie chodzi teraz o to że są nie wygodne czy coś. Chodzi o to że są nowe. Nie rozchodzone. A ja nawet sobie bandażu, ani nic. A nogi mam porządnie obdarte. Jeszcze parę dni muszę pochodzić w nich i będzie okej, ale no jak nie zapomnę o bandażach do założenia na te zjebane nogi to chyba nie przeżyję,


Akurat na czas byłam w restauracji. Sara siedziała z kimś jeszcze. Jakąś inne laską. Co prawda, wyglądała trochę jak chłopak, ale czepiać się nie będę.

- Cześć... - Powiedziałam kiedy podeszłam do ich stolika.
- Hej. - Powiedziały chórkiem. - To jest Sandra. Nasza współlokatorka.



*******************************************************************************
Wiem, nudno. Przepraszam. Brak weny.


niedziela, 8 listopada 2015

Rozdział 8

Te dwa pomieszczenia i salon najbardziej w całym domu mi się spodobały. Ze zdumieniem odkryłam że zwiedzanie całego domu zajęło mi prawie godzinę. A więc została tylko godzina do powrotu Sara'y. Stwierdziłam że przydało by się jej zrobić coś do jedzenia. Nie po to żeby się odwździęczyć za przyjęcie, chociaż dlatego też, tylko dlatego że jest mi też trochę głodno a skoro jestem u niej, z jej produktów i kasy to by się przydało żeby ona też coś zjadła.


Stwierdziłam, że najlepiej będzie zrobić jakąś zapiekankę, z tego co uda mi się wykopać z lodówki. Z przykrością zauważyłam, że jej lodówka składa się głównie z mięsa. A ja go kurna nie jem i nie wiem jak zrobić. Oprócz ton mięsa była tam jedna brokuła, ser i jajka. Postanowiłam zrobić zapiekankę z mięsa i sera dla Sary, a dla siebie dogotuje jeszcze makaron i zrobię sałatkę z pokrojonych brokułów, sera jajka, makoronu i majonezu. Wszystko wystarczy wymieszać. Wychodzi nawet dobre. Po 20 minutach zapiekanka się piekła, a sałatkę wystarczyło wymieszać, doprawić i schłodzić.

Sara ma idealne wyczucie czasu. Weszła do domu akurat kiedy wyciągałam z piekarnika jej żarełko.
- Ej, co tak pachnie?- Zapytała, zaciągając się zapachem mięsiwa.
- Zrobiłam Ci kolacje, tak wiem. W zamian że mnie przygarnęłaś i w ogóle, przynajmniej tyle mogłam zrobić.... Ale się nie przyzwyczajaj. Nie umiem zbyt dobrze gotować.
- W takim razie jesteśmy już dwie.
- To ktoś Ci gotuje, czy jesz na mieście?
- Zależy. Jak moi kuple i jedna kumpela są to oni zwykle coś w kuchni ogarniają. Ja w zamian alkohol. Mam ogarnięty sklep, gdzie sprzedają na prawdę tanie. Kiedyś Ci pokażę, może.
- A jak ich nie ma?
- Miasto.- Wyczerpująca odpowiedź.
- No spoko, Bierz sobie nałóż, czy coś. Jak chcesz to w lodówce jeszcze sałatkę zrobiłam.
- Kurwa, wyjdziesz za mnie?- My tu nawet jednego dnia razem, żadnego ruchanka, nic. A tu już takie propozycje?
- W dziecko mnie nie wrobisz.
- Skąd wiedziałaś?- Kobieca intuicja.
- Właśnie się przyznałaś.
- No dobra, koniec tego. Idziemy jeść. - Posłusznie wykonałam polecenie. Nawet się nie wahałam.


Po chwili już siedziałyśmy w salonie. W tym momencie Sarka wykonała bardzo ciekawy ruch, a mianowicie otworzyła tą taką podpórkę na rękę w kanapie i wyciągnęła dwa browarki. Z chwili na chwilę coraz bardziej podoba mi się ta kanapa. Chyba się w niej zakochuje. Oświadczę jej się. Później ślub. I dzikie seks'y. Albo po prostu dzikie seks'y bez zobowiązań. Taak. Ten drugi pomysł lepszy.
- Nad czym ty tak do cholery, myślisz?
- Że zgwałcę tą kanapę, a co?- Zaśmiała się, chyba mi jakoś za bardzo nie uwierzyła.
- A tak na serio? - Nie uwierzyła.
- No, na serio.
- Yhm, nooo... Załóżmy, że Ci wierzę. - Nie wierzę, że ona mi nie wierzy. Widocznie jeszcze za mało mnie zna. - Dzięki, dobre było.- Popatrzyła na mnie. - Skończyłaś już też? - Pokiwałam głową. - Daj talerz, idę do kuchni to wezmę.
- Dzięki. - Powiedziałam podając jej talerz. Pokiwała tylko głową. Po chwili była z powrotem na kanapie. Miała przy sobie dwa laptopy i kolejne dwa piwka.
- Masz. - Powiedziała podając mi laptopa do ręki.- Wiem, że masz swój przy sobie, ale po co ruszać dupę aż na drugi koniec pokoju do walizek. Odpocznę chwilę i Ci pokażę pokój i Twoją łazienkę, okej?
- Spoko, nie ma pośpiechu. - Zaczęłam włączać ''swój'' laptop. - A tak w ogóle to gdzie ty pracujesz? Wiem że to tak trochę wprost i że się nie powinno, ale no... Uznałam że mogę. Wiesz, ja nie mam tematów tabu, jeżeli masz jakieś to od razu mi powiedz.
- Hhahhehheheh. - Zaczęła się śmiać, trochę sztucznie, ale jednak. - Ja? Tematy tabu? Żyjąc w większości chłopaków, którzy w jeden dzień przeruchają więcej panienek niż ja facetów przez całe życie? Szczególnie że , kurna, wokalista. - Dziwna ksywka. - od kiedy dziewczyna go zdradziła rucha cały czas. Dosłownie.I wszędzie.
- Dobra, czyli brak tabu. To zajebiście. - Zaczęłam się szczerzyć. - To powiesz, gdzie?
- Pracuję w takim jednym klubie jako koordynator sceny.
- To znaczy?- Nigdy nie słyszałam o czymś takim. W ogóle istnieje coś takiego?
- Wiesz, jak są jakieś koncerty to ja je organizuje, daje wypłaty, pomagam ustawiać światła, stroję instrumenty. Taka praca. Co prawda, ja nie muzykalna, ale dobrze płacą. - Wzruszyła ramionami.
- A nie potrzebowała byś, wiesz.. Tak przypadkiem... Asystentki, czy kogoś tam? Taka praca, to praca moich marzeń.
- Tu Cię zaskoczę. Za nie długo ta posada się zwolni. Polecę Cię.
- Czemu? Znaczy to fajnie że mnie polecisz, ale jak to się zwolni? Czemu?- Zaczęłam panikować. Czy to przeze mnie chce zostawić tą pracę, czy ja jej przysparzam tyle kłopotów, że aż chce pracę rzucić?
- No, czemu. To po prostu nie moje powołanie. A po za tym, dostałam możliwość zarabiania i nie wychodzenia z domu. Będę opiekunką takiego jednego bachora od bogatego małżeństwa z na przeciwka. Będę pracować tylko 4 dni w tygodniu, a zarabiać będę tyle samo co tam przez 6 dni. Przeliczając, będziemy miały takie same wypłaty, ale będziemy robić to co chcemy. To znaczy, ty muzyka. Ja znęcanie się nad dziećmi. Oczywiście tak, żeby one same o tym nie wiedziały. - Uśmiechnęłam się na myśl o tym biednym dziecku.
- No okej. Dzięki. - Tym razem uśmiechnęłam się na prawdę szczerze i rzuciłam jej się na szyję. - Na prawdę dzięki za to co dla mnie robisz. Jesteś kochana. Dziękuję.
- Ej, no. Nie dziękuj mi. Każdy by tak zrobił. - Odwzajemniła przytulenie. Przez chwilę tak siedziałyśmy. -Powiedz mi, a byłaś u lekarza, bo tym jak no... wiesz?
- Yhhmm, Nie. Nie... Byłam.
- Czemu?- Spojrzała na mnie z troską w oczach.
- A co miałam powiedzieć. Wie Pani. Ojciec mnie boleśnie przeleciał. Sprawdzi pani czy nie jestem z nim w ciąży albo czy mi czegoś nie zrobił?!- Patrzyłyśmy sobie tak chwilę w oczy. - To znaczy. Emm. No nie wiem. Przepraszam za te krzyki. Ale wiesz. To dla mnie trudny temat. Przepraszam, nie chciałam.
- Nie przepraszaj. Ja powinnam. Nie powinnam zaczynać w ogóle tego tematu. Miałaś prawo się zdenerwować.
- Ale nie mogłam krzyczeć.
- No, nie ważne już. Zmieńmy temat co?
- Okej. - Uśmiechnęłam się.
- To chodź, ogarniemy Ci pokój.
- No to chodźmy. - Znowu się lekko uśmiechnęłam. Coś dużo tych zjebanych uśmiechów.

Wzięłam walizkę, a Sarka torbę i poszłyśmy. Okazało się że zaprowadziła mnie do jednego z dwóch pokoi które były zamknięte. Weszłyśmy do środka. To był chyba najzajebistrzy pokój! Był całkiem spory, w kształcie kwadratu. Ściany były fioletowe, ładnie fioletowe, a jedna pomalowana czarną farbą tablicową. Czy Wy to rozumiecie?? Można tam pisać. Bezkarnie. Do tego jest dupna biblioteczka, wielkie łóżko, a właściwie łoże, i do tego drzwi prowadzące do balkonu. I łazienka. Normalnie. Zajebistość, level 100. W jednym z rogów stała jeszcze przepiękna toaletka z lustrem, zrobiona z ciemnego drewna, tak jak reszta mebli. Łazienka była malutka, ale była. Biała, tak jak reszta łazienek, ale z fioletowymi i czarnymi wstawkami.
- Widzę, że Ci się podoba. Rozpakowujesz się, czy idziesz jeszcze chwilę ze mną posiedzieć?
- Posiedzę jeszcze chwilę z Tobą.
- To się cieszę. Browarka?
- Oczywiście. - Jak zwykle z zacieszem na ryjcu. Wtedy wykonała kolejny ruch, który mnie zaskoczył. Ściągnęła obraz wiszący na ścianie. Za nim były małe drzwiczki. Otworzyła je. Za nimi chował się zapas piwek. Podała mi jedno.
- Możesz je sobie wypić. Ja mam pochowane po całym domu.
- No okej. Dzięki. Ej, chwila. Mogę zobaczyć jeszcze na balkon?
- No pewnie, Twój teraz jest. Chodź, pójdę z Tobą. - Poszłyśmy. Nie mogłam uwierzyć w to co zobaczyłam. Tam były dwa balkony, dzielił je może metr. Tyle że jeden był z jednego pokoju ( mojego), a drugi z jakiegoś innego. Nie były połączone. Spokojnie można by było rozmawiać normalnym głosem, siedząc na tych balkonach. Jeszcze z tych balkonów można by było patrzeć na dół. Pewnie na dole jest gdzieś wyjście do tamtego miejsca, ale go nie znalazłam. Ale kiedyś znajdę. - To idziemy na dół już? - Zapytałam. Nie odpowiedziała, tylko poszła. - Ej, a mieszka tu jeszcze ktoś? Że tu jest tyle pokoi? - Zapytałam, kiedy schodziłyśmy po schodach.
- Tak, mieszkają z nami jeszcze moi przyjaciele i koleżanka. Chłopaków nie ma bo gdzieś tam są. A Sandra pojechała do rodziców.
- Aha, no to wszystko wyjaśnia. Znaczy wyjaśnia po co tyle pokoi. I łazienek.
- Nie chciałabyś wąchać łazienki po nich. Dlatego ich tak dużo.
- Wierzę na słowo. - Siadałyśmy już na kanapie.- Ej, a co mam robić żeby się im nie podpaść?
- W sumie nic. Wystarczy że będziesz sobą. A i nie zarywaj do Wokalisty - Znowu ta zjebana ksywka.- To wtedy nie będziesz mieć na pieńku z Sandrą.
- Dobra. Nie będę. A co ona by mogła zrobić?
- Dużo. No bo wiesz, ona się w nim buja odkąd  się poznali. Jedna moja koleżanka się stąd wyprowadziła bo by ją zamęczyła tymi podejrzeniami.
- Spoko nie będę się narażać.
- A, i zapomniała bym. Jutro idziemy ogarnąć Ci pracę tam, tam. A za trzy dni przyjeżdżają chłopaki to Cię im przedstawię.
- Okej. Niech będzie. Ja już będę iść, dobranoc.
- No dobranoc. - Powiedziała kiedy wstawałam i zbierałam na górę.

sobota, 31 października 2015

Rozdział 7

TO SIĘ ZMIENI. kiedyś. może. Za kolejne 20 minut udało mi się znaleźć mój przyszły domek. Był piękny. Teraz już tylko wystarczy, że nie pomylę drzwi i ojciec mnie nie znajdzie. Chyba. A za kolejne 5 minut siedziałam na kanapie i zastanawiałam się nad swoim życiem.

Jej dom był bardzo duży. Z zewnątrz pomalowany biało-szarą farbą. Pomimo że farba zszarzała nadal wygląda to bardzo znośnie, a nawet ładnie. W środku panuje zupełnie inny klimat niż mogłoby się domyślać po jego murach widzianych z ulicy. Kiedy zobaczyłam go pierwszy raz pomyślałam: '' No super, cukierkowy wystrój pewnie, bo skoro dom biały?''. Jednak okazuje się że nie. Tamta farba to tylko przykrywka. Panuje kompletny brak cukierkowości. Pokój w którym obecnie się znajdowałam był pomalowany jasno fioletową farbą, meble były z pięknego i jasnego drewna, ale chyba przeżyły kilka udanych imprez. Na podłodze były wyłożone panele. W prawym rogu stała skórzana kanapa, koło niej jakiś stolik i dwa fotele. Pewnie takie centrum spotkań. Wnioskuje po puszkach po piwie. Telewizora nie było, co według mnie jest dobrym pomysłem dla pokoju dziennego do którego powinno przyjść się porozmawiać ze współlokatorami, a nie wpatrywać w telewizor. W pokoju, zaraz koło okna znalazł się fotel również z czarnej skóry, zapewne z tego samego zestawu co kanapa i pozostałe fotele. Koło niego stała WIELKA, po prostu olbrzymia, biblioteczka. Ciekawe przez ile czasu zbierała tę kolekcję. Mam nadzieję że będę mogła coś pożyczyć. Ona aż się prosi żeby zapoznać się z jej ''wnętrzem''. Po podziwianiu biblioteczki powróciłam również do podziwiania, ale ścian. Zauważyłam na ścianach kilka obrazów.
- No, tak. Przecież spowiadała mi się jak je kupowała.- Przypomniało mi się.
Było to kilka nie wielkich rozmiarów obrazków, ułożonych w jakąś dziwną kompozycje. Dopiero teraz zauważyłam, że salon i kuchnia są tak jakby ''połączone''. To znaczy nie dzielą je drzwi. Jest zrobione takie jakby przejście. Z kuchni można bezpośrednio przejść do salony, co właśnie zrobiła Sara.
- I jak Ci się, na razie, podoba?- Zapytała, podając mi do ręki szklankę z wodą.
- Dzięki. - Wzięłam łyka. - Jak na razie jest super. Myślę że tak zostanie do końca. Tutaj jest zrobione wszystko tak jakby projektowała to moja głowa i wyobraźnia. Zupełnie mój styl. I te kwiatki:

Są piękne. - Nie wiem czemu zaczęłam tak mówić. Może dlatego że to moje ulubione kwiaty? - Uwielbiam niebieskie róże, widzę że ty też je nawet lubisz?
- Lubię, nawet nawet ujdą.- Próbowała udawać poważną. - Jednak ja wole klasyczne, Czerwone.
- A to w sumie też są ładne. Zostanę chyba jednak przy niebieskich.
- Jak wolisz. Ej słuchaj. - Wyleciała nagle, po długiej przerwie od mówienia. - Zapomniałam na śmierć!
- O czym?!- Odkrzyknęłam wcinając się w słowo Sarce. Przestraszyła mnie dosyć mocno tym że czegoś zapomniała.
- Ja mam pracę, muszę tam być za 10 minut.
- Aa, No i czemu się tak przestraszyłaś?- Zapytałam już bardziej spokojnie.
- Nie obrazisz się jak Cie tu samą zostawię?
- Nie, no co ty? Czemu miała bym się obrażać?
- Nie wiem, ale to tak dla pewności. Słuchaj. - Mówiła ubierając buty. - Wrócę koło 23, weź ogarnij sobie coś do żarcia z lodówki, oglądnij sobie dom. No ogólnie wiesz rozgość się. Jak wrócę pójdziemy Ci ogarnąć jakiś wolny pokój. A i prośba z mojej strony. Nie wychodź z domu. Nowe miasto, w dodatku LA i do tego najbardziej ruchliwy pup na mieście za rogiem, to nie jest dobry pomysł pierwszego dnia.
- Spoko. - Odpowiedziałam i z niewiadomych powodów wzruszyłam ramionami. - Nie zamierzałam nigdzie wychodzić.
- Dobra, cześć. Jak coś to dzwon. - Krzyknęła jeszcze zanim wyszła.
- Będę pamiętać. Odkrzyknęłam, kiedy zamykała drzwi.

Muszę przyznać, że trochę bałam się zostać w tym dużym domu sama. Znam w nim tylko jedno pomieszczenie. A co jeśli się zgubię? Przecież to jest bardzo duży dom. To jest możliwe. Zresztą dziwię się jej troszkę. Zostawiła zupełnie obcą sobie osobą w swoim domu. Przecież mogła bym ją okraść czy coś takiego. Znamy się tylko przez internet, a ona mi zostawia dom swój. I swoją drogą ciekawi mnie też czy ona tu mieszka sama czy jeszcze z kimś. Miło by było takie rzeczy wiedzieć, w szczególności że jeżeli ktoś by teraz chciał wejść to policja zaraz by była zawiadamiana. W końcu nie wiem kto to by mógł być. Powinnam się jej o to zapytać, ale nie. NIE. Jak zwykle o jednej z ważniejszych rzeczy zapomniałam.

Rozmyślałam tak nad tym chyba jeszcze 15-20 minut. Trzeba przyznać, ta kanapa jest cholernie wygodna. Idzie się na niej rozsiąść i po prostu zacząć myśleć i zanurzać się w swoich rozmyślaniach, czego skutkiem może być spędzenie na niej swojego życia. Mi jednak udało się to moje myślenie zakończyć w miarę wcześnie i ogarnąć że jestem głodna. Poszłam do kuchni.


Było to nie wielkie pomieszczenie, pomalowane na biało z podłogą obłożoną płytkami. Również białymi. Przy ścianie stał mały stoliczek i po jego bokach krzesła. Na drugiej ścianie, przeciwnej do stoliczka, była postawiona zabudowa kuchenna. Wyglądało to bardzo ładnie, mój gust. Moim zdaniem o ile w pokojach powinna panować atmosfera jaką lubi właściciel, o tyle np:. w kuchni czy łazience powinno być jasno. Nie wiem czemu tak uważam, ale tak mam od małego. Chyba.


Z lodówki wzięłam sobie tylko małą sałatkę z fety i innych tym podobnych. Nałożyłam na miseczkę i zaczęłam chodzić po domu i zwiedzać. Stwierdziłam że najpierw pooglądam parter, a dopiero później pierwsze. Nie chciało mi się jeszcze po schodach wchodzić.


Pierwszym pomieszczeniem do jakie weszłam była mała łazienka. Była otrzymana w jednym kolorze- białym, z domieszkami czerwonego. To znaczy wszystko było białe, a jakieś małe elementy typu mydło, czy ręczniki były czerwone. Wyglądało to ślicznie.


Później zwiedziłam jeszcze na parterze spiżarkę, jakąś garderobę, składnie na iwo i alkohol, jakiś niczym nie wyróżniający się pokój i wielki system korytarzy, na końcu którego była jeszcze jedna łazienka.


Na górę prowadziły drewniane schody. Lekko skrzypiały kiedy się po nich wchodziło. Prowadziły one prosto do długiego, pomalowanego czerwoną farbą holu/korytarzu z którego było wejście do 10 pokoi, domyślam się że jakoś specjalnie duże one nie były. Chyba miałam rację mówiąc że mogę się zgubić w tym domu. Zaczęłam wchodzić do każdego po kolei. Najpierw były dwie łazienki, tak samo wyglądające jak ta na dole. Dokładnie te same elementy i wystrój. Dalej były zajebiste pokoje, ale jeden szczególnie przypadł mi do gustu. Ściany były pomalowane na fioletowo, ale jedna z nich była czarna. Domyślam się że pomalowana farbą tablicową, bo była popisana kredą. Na środku stało olbrzymie łóżko na którym leżała poskładana pościel z Batmann'em. Wiem bo logo jest na górze. Kocham tą pościel. Uprowadzę i zgwałcę. Obiecuję. Szczególnie do gusty mojego popadła komoda z ciemnego drewna ( zresztą jak wszystkie meble tam) na której stal duży wazon z wymieszanymi niebieskimi, czerwonymi i czarnymi różami. Zaraz obok komody były szklane drzwi. Prowadziły do własnej łazienki. Była ona trochę mniejsza niż poprzednie, wystrój też miała trochę inny. Oprócz samego białego, było tez trochę czarnego. Lustro również było dużo większe, zresztą tak jak wanna.


Te dwa pomieszczenia i salon najbardziej w całym domu mi się spodobały. Ze zdumieniem odkryłam że zwiedzanie całego domu zajęło mi prawie godzinę. A więc została tylko godzina do powrotu Sara'y. Stwierdziłam że przydało by się jej zrobić coś do jedzenia. Nie po to żeby się odwździęczyć za przyjęcie, chociaż dlatego też, tylko dlatego że jest mi też trochę głodno a skoro jestem u niej, z jej produktów i kasy to by się przydało żeby ona też coś zjadła.

*********************************************************************************
Witam Was. Rozdział w czasie. Chyba jest ze mną dobrze, bo ten rozdział pisałam w okolicach porannych i wyszedł nawet okej. No może gdyby nie to że większość rozdziały to opisy, to by było jeszcze lepiej. Mam nadzieję że Wam się spodobał. Postaram się już od następnego rozdziału wpleść kogoś nowego, ale nic nie obiecuję.

Proszem Was wszystkich tu obecnych o komentarz z tym co się Wam podobało co nie. Albo chociaż kropkę. Bez słów. Z anonima. To też jest dobre wyjście. Taak, kropki są zajebiste. Po proszę chociaż kropkę z anonima.

//ZmarłaBuntowniczka

sobota, 24 października 2015

Rozdział 6

W każdym razie, chwilę później byłam już na lotnisku, a godzinę później już siedziałam spokojna w samolocie. Teraz już nic nie może się popsuć. Co prawda, były drobne problemy z tym że nie chcieli mnie wpuścić, bo stwierdzili że musi być ze mną dorosły, ale udało się ich przekonać że jestem po osiemnastce.


Teraz już nic się nie zepsuje.Nic. Na pewno nie w samolocie.  Drzwi już są zamknięte. Nikt nie wejdzie, ani nie wejdzie. Coś złego może zdarzyć się dopiero w Los Angeles.


W samolocie siedziałam otoczona mężczyznami. No, nie żeby mi to przeszkadzało, ale fajnie by było móc pogadać z jakąś babką, a nie całe życie z facetami. Masakra.


Było ich czterech, każdy ubrany na czarno. Wszyscy miło uśmiechnięcie. Ja siedziałam koło okna, czyli oznaczało to że i tak musiałam siedzieć koło któregoś z nich. Wtedy stwierdziłam, że jednak los zaczyna się do mnie uśmiechać. Po mojej lewej siedział najprzystojniejsze z nich i miał na oko około 20 lat. Na przeciwko mnie siedział prawie-najprzystojniejszy, mógł mieć jakieś 30 lat, nie więcej.


Jako że czekał mnie jeszcze bardzo długi lot, bo jeszcze około 7 godzin, postanowiłam chwilkę się przespać, a później może z nimi pogadać. Może. MOŻE. Po chwili spałam. Taakk, wielki leń ze mnie. Spać podczas przygody życia.

- Hihehiheihe.- Obudziły mnie śmiechy. Dosyć głośne. No kurwa. Przecież oni tam nie są sami! Wtedy zorientowałam się z czego mogą się napierdalać. Spałam oparta o jednego z nich, pewnie dając pretekst do żartów typu: ''Oo, patrzcie lasia do niego zarywa'' albo '' Wiesz Stary, kiedy ślub'' i więcej tym podobnych.
- Ej. Przepraszam Cię, nie chciałam zasnąć na Tobie.- Jak kol wiek by to nie zabrzmiało. Patrzyli na mnie z niezrozumiałą miną. Najwyraźniej nie zrozumieli co powiedziałam. Może po angielsku spróbować? Nosz! Kurwa!- Zaklęłam w duchu.-   Przecież to wiadome że nie po polsku, cały czas rozmawiają po angielsku. Jestem tępa. - Ej. Przepraszam nie chciałam spać na Tobie. - Powiedziałam, ale tym razem po angielsku. Całe szczęście że całkiem dobrze rozumuje po angielsku.
- Ooo. To powiedziałaś. Wiesz my nie mówimy w ....- Zaciął się. Najwyraźniej zaczął się zastanawiać jaki to język.- W Twoim języku. Po prostu.
- Po polsku. Jestem polką.
- Można było się domyślić. Za ładna jesteś  żeby pochodzić skoś indziej. Polki są śliczne, ty nie jestes wyjątkiem. - Powiedział ten, na którym spałam.
- No dzięki. - Wysłałam mu uśmiech. - Nie jestem tego taka pewna, ale nie ważne. A tak w ogóle jestem Dylan. - Podałam im rękę i miło, a przynajmniej mam nadzieję, się uśmiechnęłam.
- No właśnie, gdzie nasze maniery?!- Zachichotał załóżmy że trzydziestolatek. Słodko się uśmiecha, ale i tak ten obok ładniej. - No wracając. Ja jestem Oliver. Ten ułom to Ashley, ten to Christian, a natomiast ten to Ronnie. Wiesz tak sobie podróżujemy odosobnieni od swoich ekip, więc tworzymy jedną nową i lecimy do LA. - Ejjejjj, czy ja się mu kazałam spowiadać. Mało mnie to co oni tu robią. Przecież i tak ich więcej nie spotkam. Po za tym chyba nie wyglądam na księdza?
- Miło poznać.- Uśmiechnęłam, się i liczyłam że nie będą chcieli kontynuować rozmowy. Byłam więcej niż pewne że w końcu spytają co tutaj robię albo coś podobnego. A po za tym chcę SPAĆ! Znowu.
- A tak w ogólne, to sorka bardzo za ciekawość, ale gdzie lecisz? - Zapytał ten najprzystojniejszy, tzn Oliver. Trzydziestolatek to był Ashley. Tak dla jasności.
- Do Los Angeles, tak jak wy. - Tylko nie pytajcie po co. Tylko nie po co. Proszęęe.
- A jeśli można, po co?- Prosiłam o coś? Pytanie zadał długowłosy chłopak o niebieskich oczach.
- No nie wiem, czy mogę o tym mówić. Ogólnie rzecz biorąc, spieprzam z kraju. Na chwilę obecną nie mogę nic więcej powiedzieć. - Prawie elegancko wybrnęłam z tej niezręcznej sytuacji. Na prawdę nie mogłam nic powiedzieć więcej, boję się że wypaplają i odwiozą mnie z powrotem do Polski. - Tylko nie wygadajcie nikomu, dobra?
- Spoko, nie bój się. Jedziesz na ślepo, czy koleżanka, rodzina? Może most? Albo jeszcze coś innego typu nie wiem. Czegoś. - Zrobił pół uśmiech.
- Tymczasowo koleżanka. Później praca i być może własne mieszkanie. No jeżeli w ogóle uda mi się pracę znaleźć. Bo jak nie i koleżanka się wkurwi i mnie wyrzuci to most, albo powrót. Wolałabym nie, ale możliwe wszystko.
- No racja. wszystko. - Odpowiedział Ronnie, który do tej pory siedział cicho.
- Ej, to ja mam pomysł. Daj zapiszę Ci mój numer. Jak nie będziesz mieć dachu nad głową to dzwoń, może akurat gdzieś będę. Zresztą w innych sytuacjach też dzwoń. Na przykład jak będziesz się chciała umówić. Powiedzmy do kina, czy gdzie kol wiek.
- No dobra, to masz. Trzymnij. pisz numer. - Podałam telefon. Wciąż przeraża mnie składnia tego zdania.
- Iiiiii już! - Powiedział ucieszony, jakby pierwszy raz w życiu miał w ręku jakiś telefon i to jeszcze na dodatek musiał wpisywać numer, którego nie znam. Ale, na szczęście znał. Przynajmniej mam już zabezpieczenie jakby wyrzuciła mnie z domu szybciej niż zakładam. Pewnie i tak nie będę dzwonić o pomoc, ale pogadać można.
- Okej, dzięki. Jak coś to będę może dzwonić.
- Nie może, tylko masz zadzwonić. - Powiedział z żartobliwym uśmieszkiem. Co prawda chciał chyba zrobić udawanego focha, ale no cóż, raz się może nie udać.
- Hehehhahhehehaah. - Zaczęłam się nieopanowanie śmiać kiedy zobaczyłam jedną rzecz, a mianowicie dwa ptaki. Ale nie takie zwykłe ptaki. One były bardzo duże, a w dodatku ostro gwałciły się na skrzydle. - Patrzcie. - Rozkazałam.
- Jak? - Pisnął Ronnie. Pisnął pewnie przez to że próbował opanować śmiech. No chyba że dopiero mutacje przechodzi. Zweryfikuje się to kiedy zacznie sie więcej odzywać,


Reszta podróży minęła nam bardzo miło. Dużo śmiechów i rozmów. Równie dużo co skarg składanych na nas przez jakieś starsze baby. Pożegnanie chwilę zajęło , bo prawie 15 minut, ale już po tym czasie każdy rozszedł się w swoje strony. Pech chciał że ja szłam w jedną stronę, a chłopki w piątkę w drugą. Szłam sama.W nowym mieście. Przecież na pewno nic mi się nie stanie. Ledwo nikogo nie znam. Ale kogo to obchodzi. Nawet po mnie nie przyszła. Ledwo pamiętałam adres. Tak, zwalę ten mój cały rozpierdol z głowy na nią. Tak, to jej wina że kompletnie nie orientuję się w terenie, ani życiu. TO SIĘ ZMIENI. kiedyś. może. Za kolejne 20 minut udało mi się znaleźć mój przyszły domek. Był piękny. Teraz już tylko wystarczy, że nie pomylę drzwi i ojciec mnie nie znajdzie. Chyba. A za kolejne 5 minut siedziałam na kanapie i zastanawiałam się nad swoim życiem.

środa, 21 października 2015

Rozdział 5

- Poczekaj chwilę. - Wstała.- Masz tu chusteczki. - Podała je. Dziwne że nie wstydziłem się przy niej płakać. - Ogarnij się troszkę. Zaraz gdzieś pójdziemy. Tylko napiszę do koleżanki żeby dzisiaj zadzwoniła chwilę później. - Powiedziała i wyszła. Ja w tym czasie próbowałem się uspokoić. Kiedy wróciła, nadal powstrzymywałem płacz. - Ruszaj tyłek. Idziemy.
- Gdzie idziemy? - Zapytałem kiedy wyszliśmy z domu.
- Do Emily. Serio sądziłeś że odpuszczę jej coś takiego? Jeśli tak to się mylisz.
- Ej, ale nie. Ja nie chcę jej robić awantury. Ja ją kocham tak? Chcę żeby była szczęśliwa. Jak nie ze mną to z kimś innym.
- No tak. Ty ja kochasz. Ja nie. Ja nie mogę powiedzieć nawet że ją lubię. Bo nie lubię. Dlatego jeśli chcesz to zostań. Ja idę jej zrobić wojnę.Czy z Twoim pozwoleniem czy bez.
- Dobra, chcesz rób. Ale idę z Tobą.
- Chcesz idź. - Wzruszyła ramionami.
Przez większość drogi obydwoje milczeliśmy. Moim zdaniem nie była to jakaś ''wymuszona'' cisza, tylko taka jakby naturalna. Po prostu nie chcieliśmy rozmawiać.
- Wyjeżdżam o 23.Musimy się pożegnać jakoś do , bo wiesz odprawa i to wszystko, więc musze być wcześniej.
- To jednak jedziesz?- Przytaknęła smętnie. - Rozumiem że nie chcesz już z nim mieszkać. Po tym wszystkim. - Przerywałem co chwilę. - Ale. Czy  nie ma? Jakiegoś innego, no wiesz. Wyjścia?
- Szczerze, to nie wiem. Może i jest, ale chcę być jak najdalej od tego miejsca. Nie bój się, będę dzwonić. Dalej będziemy się przyjaźnić. Tylko że na odległość. - Ulżyło mi kiedy to powiedziała. Najbardziej ze wszystkiego ceniłem sobie naszą przyjaźń.
- No dobrze. Widzę że nie uda mi się Ciebie przekonać?- Zrobiłem minę zbitego szczeniaka.
- Niestety. - Mina nie podziałała.

Po dziesięciu minutach byliśmy już przed domem Emily. Chwilę się naradziliśmy i ustaliliśmy że razem zadzwonimy, i że ja zaczną temat. A jak coś to wkroczy Dylan. Po kolejnej chwili nacisnąłem dzwonek. Otworzyła mi.
- Ooo, hej Skarbie. - Chciała mnie pocałować. Odwróciłem głowę. Nie chcę żeby jej cudowne, zawsze miękkie, truskawkowe usta mnie rozproszyły. Tak, rozmarzyłem się trochę. 
- Masz mi coś do powiedzenia? - Zapytałem, starając się aby mój głos brzmiał jak najbardziej spokojnie i poważnie.
- Ale jak to? Do czego ja Ci się mam niby przyznawać? - Kłamała jak z nut, Ździra jedna. Widziałem kontem oka że nerwy puszczają już tak trochę Dylan. Jeszcze chwila i n nią wyskoczy z pazurami. Dosłownie. Ma długie paznokcie, który ja pieszczotliwie nazywam szponami. No co? Na prawdę są długie,
- Może do zdrady? - Narzuciła temat Dy. Chciała podpuścić Emi do przyznania się. Wydaje mi się że jednak moja była zna za dobrze sztuczki mojej przyjaciółki.
- Jakiej zdrady? Przecież ja Cię nie zdradziłam!
- Serio? To czemu teraz się bronisz i krzyczysz? Po za tym chyba wiem co widziałem, Nie prawdasz?
- No to chyba ślepy jesteś.
- Jednak nie. Nie jestem. - Zacząłem z spokojnego i poważnego głosu przechodzić w coraz bardziej wściekły i piskliwy. - Dokładnie widziałem jak obmacywałaś się z tamtym typem. Chyba sobie tego, kurwa mać, nie wymyśliłem?!
- No dobra, nie wymyśliłeś. Ale co ty mi możesz zrobić?
- Niby nic.- Wzruszyłem cynicznie ramionami.- Ale pamiętaj żeby nie przychodzić do mnie jak kolejnego psa Ci ktoś potrąci. - Dodałem po chwili z uśmiecham pod nosem. Wtedy stwierdziłem że już mi wystarczy. Całą moją złość przelałem na tą szmatę, teraz został tylko smutek. W dodatku muszę pożegnać się już z Dylan. Kurwaa. Ale mi jej będzie brakować. Z kim ja teraz będę pił? Kto będzie mi teraz pomagać w trudnych chwilach? Z kim ja będę przypały robić?Z kim ona będzie mogła się spotkać jeżeli depresja znowu wróci?
- Ej, to chyba już pora. Znaczy wiesz. Pora się żegnać. Jesteśmy już u mnie pod domem. - Rysowała kółka na ziemi nogą. - No to wiesz, Cześć. Jesteś najlepszym przyjacielem jakiego miałam. - Powiedziała. - I mam. - Dodała po chwili namysłu.- Będzie mi Ciebie brakować. - Przytuliła się. Również ją objąłem, najmocniej jak mogłem.
- No to nie wyjeżdżaj.
- Muszę, wiesz że muszę. Będę pisać obiecuję.
- No dobrze. - Zaczęliśmy rozluźniać uścisk. Po chwili staliśmy, trochę nie zręcznie, na przeciwko siebie. Powiedzieliśmy sobie jeszcze tylko krótkie ''Cześć'' i każdy udał się w swoją stronę. Co chwilę odwracaliśmy się patrząc czy ten drugi osobnik też się patrzy. I patrzył. W końcu zniknąłem za zakrętem. Nie widziałem już co ona robi.


Wiem tyle, że było to najboleśniejsze pożegnanie jakie przeżyłem.


-------------------------------------------Dylan------------------------------------------------------------------
Takk, właśnie. Pożegnałam się teraz z Davidem. Szczerze myślałam że będzie dużo gorzej. To jednak w cale nie oznacza ze to było łatwe. Wręcz przeciwnie, było cholernie trudne.

Godzina 21.14
No wreszcie. Dzwoni.
- Noo, Witam.- Powiedziałam. Odpowiedziała tym samym,- Ej, bo wiesz jest sprawa.- Pokazałam gestem ręki abym kontynuowała. Odpowiedzieć nie mogła. Miała usta wypchane jakąś sałatką. - Otóż, ojciec znowu no wiesz.
- Znowu?!- Wykrzyknęła z takim zaskoczeniem, że prawie udusiła się tym żarciem dla króliko-podobnych.
- Tak.
- Ej, no kurwa. - Weszła mi w słowo, innym jakże nie cenzuralnym słowem. Tak udawajmy że ja takiego nie używam. - Nie myślałaś o wyprowadzce?
- No wł...- Przerwała mi znowu.
- Mam wolna chatę. Przyjeżdżaj jeśli chcesz. Czynsz jest niski, podzielimy się po połowie. A wiesz żarcie itp. to się obgada. I co ty na to?
- Wiesz, jestem dosyć zaskoczona, że mi to proponujesz, aczkolwiek - Taa. Używam trudnych słów. - Chciałam Cię właśnie o to prosić.
- Tak? Na prawdę? To zajebiście. Wsiadaj w samolot i przyjeżdżaj.
- Właściwie chyba przylatuj. - Pokręciła głową na znak że nie ważne. - Jeśli mam zdążyć na następny samolot, muszę kończyć.
- Okay, to pa. Idę pokój ogarnąć. - Nie zdążyłam odpowiedzieć. Rozłączyła się. Tak po prostu.


Kurdee, zaskoczyła mnie jej reakcja. Nie widziała mnie nigdy, a tak otwarcie zaproponowała mieszkanie. I to jeszcze za połowę czynszu. Może jednak na tym świecie istnieją dobrzy ludzie, a nie tylko ich pozory?


W każdym razie, chwilę później byłam już na lotnisku, a godzinę później już siedziałam spokojna w samolocie. Teraz już nic nie może się popsuć. Co prawda, były drobne problemy z tym że nie chcieli mnie wpuścić, bo stwierdzili że musi być ze mną dorosły, ale udało się ich przekonać że jestem po osiemnastce.


Teraz już nic się nie zepsuje.

********************************************************************************
Wstawiłam, tak jak obiecałam. Brava poproszę. :D

Do następnego :*

//ZmarłaBuntowniczka

niedziela, 18 października 2015

Rozdział 4

Wielkie PRZEPRASZAM że spóźniony. Prawie tydzień. Poprawię się. Obiecuję.  
-----------------------------------------------------------------------------------------------------

Doszłam do domu. W sumie nie wiem czy mogę nadal to miejsce nazywać domem. Po takich rzeczach które mi się tak wydarzyły? No nie wiem.


Weszłam. Ojca chyba nie ma. Albo jest u siebie. W tym momencie podjęłam jedną bardzo ważną decyzje. Być może miała ona zmienić moje życie? A co będzie jak je faktycznie zmieni, ale na gorsze?No nie wiem.


Jest 12 rano, a ja wyglądam jak nieogarnięty niedorozwój. Idę się wykąpać. Zmyje z siebie te wszystkie wydarzenia, między innymi wydarzenia dnia wczorajszego. O ile to możliwe. No, ale przynajmniej uda mi się zmyć zapach Stolarni. To znaczy zapach fajek, kota pomieszany z zapachem alkoholu. Może nie brzmi to za dobrze, ale pachnie nawet okay. Jest to dość ciężki zapach, ale idzie się do niego szybko przyzwyczaić. Jedynym minusem jest że wchłania się we włosy. I trzeba z 2-3 razy umyć je dokładnie.


Poszłam cichutko do swojego pokoju. Jeśli gdzieś tam był ten drań, nie miałam najmniejszej ochoty go spotkać. Chyba nie muszę tłumaczyć czemu. Wzięłam świeże ubrania i bieliznę. Po chwili byłam już w łazience.

Było to nie duże pomieszczenie, na oko jakieś 2mx3m kwadratowe. Na ścianach i podłodze były wyłożone białe kafelki. Większość miejsca w tym pomieszczeniu zajmowała narożna wanna, przed którą leży mały, błękitny dywanik pamiętający jeszcze czasy kiedy mama nie miała mnie gdzieś. Zawsze klękała na nim kiedy bawiła się zemną w wodzie małą, żółciutką kaczuszką z czerwonym kapelusikiem.Zawsze próbowałam go zjeść, wyglądał jak jakiś mały, chyba, truskawkowy cukierek. Nie smakował dobrze. Zaraz na przeciwko wanny jest umywalka a nad nią moje ulubione lustro w całym domu. Ulubione bo jest wielkie. I jeszcze nie pękło pod ciężarem mojej brzydoty. Drzwi są szklane i przezroczyste. Głównie dlatego że przed tym zanim mój ojciec stał się starym zboczeńcem nie mieliśmy przed sobą tajemnic, nawet dotyczących ciała. Co prawda ja będąc dzieckiem nie miałam z tym kłopotu. Kłopot zaczął się gdy zaczęłam dorastać. Czułam się nie komfortowo kiedy na przykład: goliłam pewne miejsca, a ojciec przechodził obok drzwi i się patrzył, chociaż przez chwilę. Jeszcze gorzej było kiedy nadszedł wiek w którym zaczęła mnie nachodzić potrzeba rozładowania napięcia seksualnego. Miej więcej w wieku 14 lat zaczęłam kombinować jak zasłaniać te drzwi. Kiedy znalazłam swój sposób na to, mogłam robić w łazience to na co mam ochotę.

Przez te drzwi mam mocno zrytą głowę. Nie zliczę ile razy widziałam penisa własnego ojca. W zwodzie też! Tak to przez te drzwi przez które było wszystko widać.

Dokładnie się umyłam. Pozbyłam się tego zapachu. Brava dla mnie. Wyszłam i owinęłam się ręcznikiem. Wzięłam się za suszenie swoich kasztanowych włosów. Po skończeniu tej czynności, wzięłam się za mycie twarzy i zębów. Następnie makijaż i ubranie. Kiedy skończyłam była już 13. Chwilę mi to zajęło. Udałam się do swojego pokoju. Było to nie wielkie pomieszczenie, pomalowane fioletową farbą. Meble były z ciemnego drewna. Miały już około 15 lat. Na środku było ulubione miejsce Dylan z całego domu. Łóżko. Od razu po wejściu rzuciła się na nie. Wtuliła się w poduszkę, chciała zacząć płakać. Jednak powstrzymywała się z całych sił, aby jednak tego nie zrobić.

Zasnęła. Obudziła się koło 16. Od razu zaczęła myśleć o swoim cudownym pomyśle. Zaczęła się zastanawiać, czy ktoś z jej rodziny nie mieszka może za granicą. Nikt z rodziny się nie przypomniał. Jednak zaświtał jej w głowie pomysł. Ma znajomą która mieszka za granicą. Sama. Bez rodziny, znajomych. Nawet bez swojego chłopaka. Do tego mieszka w LA. Jej ulubionym mieście. Może gdyby do niej wieczorem zadzwoniła i zapytała czy może przyjechać. Opowie wszystko co się ostatnio wydarzyło. W końcu ona i tak wie wszystko co u niej się dzieje, a Dylan wszystko co u koleżanki. Może czas przestać nazywać ją koleżanką, a zacząć przyjaciółką? Bo skoro wie o wszystkim to czemu nie?

Postanowiła ruszyć swój tyłek i spakować kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Wzięła swoją największą torbę, bo walizki w chwili obecnej nie miała. Spakowała 4 swoje ulubione koszulki, jedną koszulę, parę spodni długich i parę krótkich, jedną koszulę flanelową, kilka sztuk bielizny. Czyli właściwie większość swojej szafy. Do tego wsadziła kosmetyczkę, a do kosmetyczki kilka podpasek, szczoteczkę, pastę, coś żeby zrobić jakiś tam makijaż i ładowarkę do telefonu. Zostało jej jeszcze troszeczkę miejsca. Postanowiła spakować jeszcze jedną bluzkę, parę spodenek i swoją ulubioną książkę ''Mały książę''. Teraz już jest torba pełna. Wystarczy jeszcze rozbić świnkę skarbonkę. Było niej w grubych pieniądzach 450 złotych i w drobnych 50 złoty, czyli w sumie nie tak mało. Starczy na bilet i jakieś jedzenie.

Po spakowaniu się poszła przeszukać ostrożnie dom. Na szczęście (jej) nikogo nie znalazła. Dom był pusty. Poszła do pokoju ojca i kiedyś też matki. Chciała znaleźć w nim jakieś dodatkowe fundusze. Wiedziała że to chamskie i karalne, ale przecież gwałty też są karalne. Ta myśl trzymała ją przy pomyśle ucieczki z domu. W szufladzie z ubraniami, znalazła starą skarpetkę z pieniędzmi. Stefan od zawsze trzymał jakie kol wiek pieniądze w tym miejscu. W środku znajdowało się około 500 złoty. Wzięła dokładnie połowę z tego. Chciała aby zostało mu po  niej chociaż te 250 złoty i żeby miał za co kupić jedzenie. No chyba że to przepije.

Czuła się dobrze, nawet bardzo. Jej plan jak na razie szedł bardzo dobrze. Miała całkiem sporo pieniędzy, spakowane rzeczy i nawet wiedziała który samolot leci pierwszy. Pozostało tylko jedno. Uzyskać miejsce gdzie mogłaby zamieszkać. Nawet to może się za nie długo spełnić. W końcu była już prawie 20, a jej koleżanka zwykle pisze koło 21.


Czekając na tę tak wyczekiwaną godzinę, stwierdziła że poczyta po raz setny tą samą książkę, czyli ''Małego Księcia''. Zdążyła tylko otworzyć książkę, jak do jej pokoju wpadł David.
- Ej! Jesteś jeszcze! To zajebiście. - Krzyczał zdyszany.
- Jestem, jestem. Co się dzieje?- Zapytała z przy mrożonymi oczami. David usiadł na łóżku, minę miał nie specjalnie zadowoloną. Był smutny, bardzo. - Ejj. Co Ci jest? W takim złym humorze dawno nie byłeś.
- Emi mnie zdradza. A raczej zdradzała.
- Co? Zatłukę szmatę. Jak się dowiedziałeś, kiedy?
- Dzisiaj. Przed chwilą. Stwierdziłem że przejdę się do niej i pójdziemy gdzieś, a zamiast tego zobaczyłem jak się prawie nago obmacuje z jakimś chłopakiem.

---------------------------------------------------------David----------------------------------------------------------
Szmata. Ździra jebana. Czy już żadna dziewczyna nie zdradza? Czuję się jak ostatni debil. Czuję sie źle. Czuję się po prostu okropnie. Co jest ze mną nie tak że każda moja dziewczyna którą kocham jak debil musi mnie skrzywdzić.
- A to szmata jebana. Rozumiem, jest Ci teraz źle, ciężko. Wiem jak ją kochałeś. A ona takie coś zrobiła. - Mówiła najmilej jak mogła. - Chcesz się przytulic do swojej przyjaciółki?- Pokiwałem głową.
- Tak. - Wyszeptałem. Gdybym powiedział głośniej, rozpłakał bym się. Wstała i usiadła mi na kolanach. Objęła mnie, a ja ją. Wtuliłem się w jej ciało i czułem jak ona wtula się w moje. Nie mogłem już wytrzymać. Pierwsza łza poleciała mi po policzku. Następne już leciały w miarę regularnie. Dylan kiedy zorientowała się że płaczę przytuliła mnie jeszcze mocniej.
- Poczekaj chwilę. - Wstała.- Masz tu chusteczki. - Podała je. Dziwne że nie wstydziłem się przy niej płakać. - Ogarnij się troszkę. Zaraz gdzieś pójdziemy. Tylko napiszę do koleżanki żeby dzisiaj zadzwoniła chwilę później. - Powiedziała i wyszła. Ja w tym czasie próbowałem się uspokoić. Kiedy wróciła, nadal powstrzymywałem płacz. - Ruszaj tyłek. Idziemy.
- Gdzie idziemy? - Zapytałem kiedy wyszliśmy z domu.
- Do Emily. Serio sądziłeś że odpuszczę jej coś takiego? Jeśli tak to się mylisz.

*********************************************************************************
Tym razem niby w niedzielę ale i tak spóźniony. Ten rozdział powinien się pojawić w zeszłym tygodniu. Nie bójcie się, nadrobię to, w środę spodziewajcie się następnego rozdziału.

//ZmarłaBuntoniczka

niedziela, 4 października 2015

Rozdział 3

- Widzę ze zaczyna Ci humor wracać. To zajebiście, Może Kevin ma maryśkę. Jeśli już będziesz mieć w miarę dobry humor, to może nawet dam Ci na raz. Może wtedy na następny dzień nie zaliczysz potwornego BackTrip'a. ( Back- powrót, Trip-wycieczka. BackTrip- chodzi mniej więcej o to że jeśli przesadzi się z np Marihuaną to na następny dzień będzie miał coś na kształt kaca-mordercy tylko 10 razy gorszego. ) A jeżeli zaliczysz to trudno.
- Ja dzisiaj raczej za dużo nie wypiję. Z maryśki raczej też nie skorzystam.
- No skoro nie. Przynajmniej więcej dla nas.


10 minut później.
Stolarnia

Do stolarni od mojego domu  niby jest tylko jakieś 15 minut drogi i to wolnym krokiem, ale i tak mnie napierdalają nogi.
- No wreszcie.- Wyszeptałam przez zęby. Byliśmy już na miejscu. David oczywiście musiał wparować od razu. Ani nie zapukał, ani nic. No nie żebym ja to zrobiła, no ale ja bym przynajmniej sprawdziła czy ktoś w środku się nie rucha. A on nic. Na luziku wbiegł sobie. I tak cud że pamiętał jak się klamkę otwiera. Za to nie pamiętał czegoś innego. Tam są dwie pary drzwi. Jedne otwiera się pchając, a drugie ciągnąć.

Z pierwszymi poradził sobie na piątkę z plusem, a z drugimi na szóstkę. Po prostu swoim tępym łbem wybił dziurę.


Wreszcie weszłam. W środku panował taki dosyć ''mroczny'' klimat. Pewnie za sprawą czarno-czerwonych ścian. Pod sufitem wisiały ciężkie łańcuchy, na niektórych były poprzyczepiane metalowe kłódki na których, zapewne korektorem, były napisane logo Anarchii. Właściwie stolarnia to był jego pokój. Miał tam swoje wielkie łóżko, które było zaścielone tylko kiedy kiedy spodziewał się ruchanka. A okrzyknięte to pomieszczenie zostało stolarnią, ponieważ Kevin kiedyś marzył żeby zostać stolarzem. I stąd to się wzięło. Stolarnia Kevin'a. Tam są najlepsze imprezki.

- Tak. - Powiedział, a my przecież nie zdążyliśmy się nic spytać. - Piję z Wami.
- Może jednak męska intuicja istnieje?- Zadałam pytanie retoryczne. Oni popatrzyli po sobie. - Aha. Wiecie co znaczy intuicja?- Znowu popatrzyli się na siebie, później na mnie z największym zdziwiem w oczach, jakie tylko mogli wyrazić.
- Nie, nie wiemy. Byłabyś taka łaskawa? - Chciał żartować David, jednak nikt nie podjął dalej żartu. Okazał lekki bólwers.
- Nie. Nie będę Wam tłumaczyć. Zapytajcie ciocię wikipedie.
- Jak? Kurwa , jak? Internet mi odłączyli. Kurwa no. Stwierdzili że dopóki nie zacznę robić zadań domowych, to nie będzie internetu. A ja robię bunta i w ogóle nie chodzę do szkoły. I co najlepsze oni myślą że tam chodzę, a tak na prawdę chleję cały dzień.
- No nie ważne. Zaczynamy chlać? Mam ochotę się najebać.- Aż sama nie wierzę że to powiedziałam.
- No, dobra. Ja jak zwykl przygotowany. - Sięgnął ręką do szuflady. Chwilę w niej pogrzebał i wydobył 3 jabole. Jak ja go kocham. Alko za darmo. Normalnie spełnienie moich najskrytszych i najmniej realnych marzeń.

Każdy dostał po jednym i zaczęliśmy pić. Po przekroczeniu połowy butelek zaczęliśmy grać w butelkę. Oczywiście nie mogło się odbyć bez lizania się, ściągania skarpetek i, najbardziej oczywiste, imitowania odgłosów wydawanych podczas bardzo, bardzo miłej i tak samo bardzo, bardzo upojnej nocy. Czyli po prostu odgłosów seksu. Swoją drogą, chłopakom chyba dosyć mocno stanął podczas tego udawania. Kiedy pytania i wyzwania się skończyły najpierw David a później Kevin poszli do łazienki i siedzieli tam dosyć długo, a za drzwi wydobywały się ledwo słyszalne pojękiwania i wyraźnie szybsze oddechy. Czy tylko mnie to nie podnieciło? Czy tylko mnie to bardzo zażenowało, pomimo że byłam już wstawiona? Ze mną jest coś chyba nie tak jak powinno.


Po całej butelce wspólnie stwierdziliśmy że jednak nie trzeba nam więcej procentów. Jednak nasz plan zniweczył, nikt inny, jak Kevin który spod łóżeczka wyciągnął piękną butelkę Amareny. Każdy podał swoją starą butelkę i właściciel ''lokalu'' porozlewał. Oczywiście sobie przypadkiem ( bo jak inaczej?) nalał najwięcej.


Po następnych piętnastu minutach leżeliśmy. Dosłownie leżeliśmy. Na podłodze. Ciekawe ile ta podłoga pawi przeżyła?  Po jakimś czasie zasnęłam. Chłopaki chyba też, chociaż nie jestem pewna. Przez całą noc coś mnie budziło. Jakieś podejrzane odgłosy. Chociaż równie dobrze to mogła być tylko moja wyobraźnia, a oni tam spokojnie leżeli. No nie wiem.


Rano obudziliśmy się prawie równo. Najpierw obudził się Kevin i obudził nas sprawdzając czy żyjemy. Żyliśmy.
- Ej, sorka chłopaki. Ja już idę. - Odziwo nie miałam tak wielkiego kaca jakiego się spodziewałam. Chłopaków też chyba za mocno nie chwyciło. Wstali i nawet nie chwili się bardziej niż zwykle. Tak, zgadza się. Oni mają problemy z tzn grawitacją. Za bardzo ich przyciąga do siebie. Zakochała się, no  co można na to poradzić? A tak bardziej na serio to po prostu jak wstają, ich mózgi działają jeszcze gorzej niż zwykle. Ich ośrodek równowagi sam nie bardzo może jeszcze złapać równowagę.
- To cześć. - Wykrzyknęli chórkiem.
- Jak coś to dzwoń. Odbiorę na pewno. - Wyszeptał mi do ucha ,
- Ok, będę pamiętać. Cześć


Im bliżej byłam domu, tym bardziej się bałam. To chyba wiadome czego? Miałam nadzieję że akurat śpi i przemknę do pokoju nie zauważona.


Doszłam do domu. W sumie nie wiem czy mogę nadal to miejsce nazywać domem. Po takich rzeczach które mi się tak wydarzyły? No nie wiem.


Weszłam. Ojca chyba nie ma. Albo jest u siebie. W tym momencie podjęłam jedną bardzo ważną decyzje. Być może miała ona zmienić moje życie?

*********************************************************************************
Dodałam. I to nawet w czasie. *Brava* Mam nadzieję że się spodoba. Tym razem nawet też troszeczkę dłuższy niż ostatnio.

//ZmarłaBuntoniczka

niedziela, 27 września 2015

Rozdział 2

***************************************
Z góry olbrzymie przeprosiny, że znowu           *
tak późno. W dodatku z góry też                        *
przepraszam że rozdział taki krótki.                   *
Po za tym też sorka że tak zupełnie                    *
rozdział jest bez ładu i składu. Uprzedzam        *
też że moim zdaniem mogłam go dużo              *
lepiej i ciekawiej napisać. Cierpię na                 *
brak weny.                                                          *
***************************************
Emocje nosiły Dylan prawie jak na skrzydłach. Niestety były to tylko negatywne, a nawet bardzo negatywne emocje. W jej głowie wirowało w kółko jedno pytanie: '' Co z nią będzie jeżeli ktoś odważył się to przeczytać?'' Musiała by go teraz zabić.


Niesiona jak na skrzydłach zbiegła na dół. Przeszukała już prawie wszystkie pokoje. Nikogo nie znalazła. Została jej tylko do sprawdzenia kuchnia. Tam też pustka. Łzy naleciały jej do oczu.
- No i kurwa pięknie. - Wykrzyknęła.
- Co drzesz tą okropną japę?- Jednak ktoś jest w domu?
- Ojciec, gdzie ty jesteś?
- No, ja pierdole, gdzie? No kurwa w kuchni siedzę.


--------------------------------------------------Dylan-----------------------------------------------------------------
No, kurwa mać, jak? Przecież sprawdzałam w kuchni. I to przed chwilą. No trudno. Może się przemieszczał tak, że go nie znalazłam. No ale że go nie słyszałam? No nie ważne.
- Ojciec. - Krzyknęła wchodząc do pomieszczenia. - Co się stało w moim pokoju i gdzie jest mój zeszyt?!
- Usokój się. Spakowałem Cie bo wiedziałem że sama tego za szybko nie zrobisz. A i Twój zeszyt jest w kartonach.
- Nie ma go w kartonach. Przeszukałam je. I NIE MA!
- No do źle przesukałaś. - Z chwili na chwilę zniekształcał słowa coraz bardziej.
- Znowu wziąłeś się za alkohol? I to kurwa za mój!
- Już się tak nie awanturuj. I tak byś go nie wipiła, przynajmniej nie ze swojej inycatywy.
- Ale bym wypiła. A ty go kurwa nie miałeś prawa dotykać. Jebany alkoholiku. Wiedziałam od początku że ten Twój odwyk był skazany na porażkę! Weź ty się lepiej Kurwa opamiętaj.
- Opamiętaj? Ty się lepiej opamiętaj. Rozmawiasz ze swoim ojcem, a nie jakimś kolejnym kolegą do towarzystwa. - Każde zdanie mojego ojca wypowiedziane było z pewnego rodzaju spokojem, kiedy ja każde swoje mówiłam z wielkim wysiłkiem, równocześnie próbując się nie rozbeczeć.
- Nie puszczam się z nikim. Nie wiem jak matka mogła się w Tobie zakochać. Jebanym alkocholiku, bez perspektyw na szczęśliwe życie. Co z tego że masz kasę, jeżeli nie umiałeś z nią rozmawiać bez znęcania się nad nią,
- Weź, ty się lepiej gówniaro uspokój.
- Bo co? I tak z dniem w którym skończę 18 lat, więcej mnie nie zobaczysz.
- Chcesz żebym zrobił to samo co zeszłym razem? - Uśmiechnął się lekko pod nosem.
- Spierdalaj, - Wykrzyknęłam, obracając się na pięcie. Jednak nie zdążyłam uciec. Chwycił mnie za rękę i przyciągnął do ściany. -Puść mnie, zboczeńcu jebany. Własną córkę chcesz zgwałcić?!?!?
- Już raz to zrobiłem, nie pamiętasz?
- Puść mnieee!- Krzyczałam, licząc że ktoś mnie usłyszy. Że może David będzie chciał sprawdzić co się dzieje. Że może któryś sąsiad będzie chciał pożyczyć szklankę cukru i usłyszy. Jednak nie, sekundy, minuty się dłużyły, a nikt nie przychodził.
- Co najpierw? Może chcesz mi go troszeczkę oblizać? Czy może wyjątkowo zaczniemy od Ciebie?
- Spierdalaj!! Puść mnie!!-Krzyczałam, kiedy on siłował się z guzikami mojej koszuli.
- Zamknij japę, niedojebana gówniaro!
- Kurwa. Jebany skurwielu. - Słyszałam czyiś głos. Byłam pewna że znam ten głos, nawet bardzo dobrze, ale nie mogłam go sobie z nikim znajomym skojarzyć. W tamtej chwili liczyło się tylko to, że jednak ktoś postanowił się narazić na gniew mojego ojca, aby mi pomóc. Liczyło się to że po raz kolejny nie zostanę w brutalny sposób zgwałcona.
- Puść ja kurwa mać.

 Podszedł bliżej i przyjebał prawego sierpowego na ryj ojca. Poleciał na ziemię. Leżał tak nie przytomny lub chociaż chciał udawać nie przytomnego. Moim wybawcą okazał się być David. odbiegł do mnie i mocno przytulił.
- Dzięki, dzięki że przyszedłeś.
- Ej, spoko. Sam jestem z siebie dumny że postanowiłem tutaj przyjść. Gdyby nie to, to nie wiem co on by Ci teraz zrobił.
- Ja wiem.
- Masz, ubierz to. - Podał mi swoją bluzę. - A ja pójdę Ci poszukać czegoś do ubrania. Idź może do kuchni. Usiądź, napij się czegoś. I poczekaj.
- Dobra, tylko weź się pośpiesz. - Pokiwał tylko głową. Po chwili przyszedł z powrotem. Wydawał się jej bardzo zaskoczony tym co tam zastał. - I co wyjedziesz z nim?
- A mam jakiś inny wybór? Muszę wyjechać. Na szczęście nie wyjeżdżam z Polski. Jak coś będzie się działo to przecież mogę wrócić.
- Młoda, pamiętaj. Jak coś to masz choćby z buta do mnie zapierdalać. Albo chociaż zadzwonić.
- Wiem, możemy stąd iść?
- Noo, dobra. Ale gdzie?
- Nie wiem. Gdzie kol wiek. Park? Sklep? Lodowisko? Stolarnia Kevina?
- Wiem. Może pójdziemy do stolarni. Do Kevina. Ogarniemy jakieś alko i zaliczymy zgona. Ty o wszystkim zapomnisz. Przynajmniej na jakiś czas. A ja się najebię i zapomnę na chwilę że wyjeżdżasz. W sumie oby dwoje najebiemy się po prostu w trzy dupy i jeszcze troszeczkę.
- Nie wiem. Nie jest pewno, czy to dobry pomysł.
- A jaki może być, skoro nie dobry. Od kiedy masz wątpliwości że upić się to zły pomysł. Zawsze lubiłaś pić, szczególnie w doborowym towarzystwie i za free. Tym razem ja stawiam. Moja cholerna kolej tym razem jest.
- Przekonałeś mnie tym że stawiasz, ale na pewno ty?
- Tak ja. Kevin za pewne ma jakieś procenty przygotowane, więc on raczej się nie wykosztuje, a ty płaciłaś zeszłym razem, więc teraz na 100 procent ja.
- No skoro tak mówisz. - Uśmiechnęłam się pod nosem. - No to idziemy?
- No chodź. - I wyszliśmy. Gdzieś w połowie drogi Davis znowu zaczął rozmawiać. -.-
- Ejo, ale o co chodziło Ci z tym na pewno?
- A nic. Po prostu teraz moja kolej bo w zeszłym tygodniu ty płaciłeś. Stwierdziłeś że za pierwszą wypłatę trzeba Daniels'a. I najebaliśmy się pod spożywczakiem z butelkami Jack'a w rękach. - Brakowało tylko cygara w japie i cylindra na głowie. Wyglądalibyśmy jak szlachta pod spożywczakiem, przytulając się do siebie, usiłując zamaskować to jaki ten trunek jest nie dobry. - Ale skoro się zgłosiłeś, stwierdziłam że nie będę Ci marzeń psuć.
- Aha,  no to dzięki. Kolejne kilka dyszek jestem w plecy. Serio dzięki bardzo.
- No, nie ma za co. - Wysłałam wredny uśmieszek.
- Widzę ze zaczyna Ci humor wracać. To zajebiście, Może Kevin ma maryśkę. Jeśli już będziesz mieć w miarę dobry humor, to może nawet dam Ci na raz. Może wtedy na następny dzień nie zaliczysz potwornego BackTrip'a. ( Back- powrót, Trip-wycieczka. BackTrip- chodzi mniej więcej o to że jeśli przesadzi się z np Marihuaną to na następny dzień będzie miał coś na kształt kaca-mordercy tylko 10 razy gorszego. ) A jeżeli zaliczysz to trudno.
- Ja dzisiaj raczej za dużo nie wypiję. Z maryśki raczej też nie skorzystam.

niedziela, 20 września 2015

Rozdział 1

Była godzina 15 kiedy siedemnastoletnia Dylan wychodziła ze szkoły. 29 czerwca. Jeden z najlepszych i najgorszych dni w życiu młodej dziewczyny. Chciała już wracać do domu kiedy zagadną ją jej najlepszy przyjaciel. David również siedemnastoletni, wysoki chłopak o rudych włosach i ładnych, jasno zielonych oczach. Był ubrany w czarny, za duży garnitur, pewnie pożyczony od starszego brata- prawnika. Na głowie miał przewiązaną czerwoną bandamkę, a w ręce niecałą paczkę papierosów, niebieskich Winstonów.
- Koniec szkoły. A ty chcesz tak po prostu iść. Nawet się nie pożegnasz. - Udawał oburzonego, ale nie wyszło mu to zbyt powalająco.
- No dobra, cześć. A żebyś nie narzekał to gratuluje tych pięknych dwójek. A teraz dam Ci wybór. Albo użyczysz mi z dwie fajki, albo ja sobie idę.
- A co ja będę miał jeżeli dam Ci tą jebaną fajkę?
- Rozważę, czy nie zostać tu z Tobą jeszcze na chwilę.
- To ja uczynię ten Twój jebany proponowany wybór jeszcze bardziej atrakcyjnym. Dostaniesz fajkę.
- Yuppie. - Pisnęła z udawanym szczęściem dziewczyna.
- Ale.
- Ale  co? A zapowiadało się tak pięknie. - Dy wcięła się w słowo chłopakowi.
- Magiczne słowo. - Dziewczyna spojrzała na niego z politowaniem w oczach.
- Czary-Mary. Hokus- Pokus. Już. Zadowolony? Dostałeś nawet 4 magiczne. - Chłopak się lekko uśmiechnął.
- No, nie bardzo. Ale no dobra. - Dziewczyna wyciągnęła rękę przed siebie w nadziei że już tym razem dostanie tego upragnionego papierosa. - O chcesz piątkę? Masz. - Przybił ''piątkę'' z Dy. Spojrzała na niego z jeszcze większym politowaniem w oczach niż wcześniej, chociaż nie wierzyła że to możliwe. - Czyli nie. No trudno za późno. - Wzruszył ramionami. - Wracając do tematu. Tym magicznym słowem jest słowo PROSZĘ. Może byś proszę powiedziała?
- Nie ma po co. A zresztą nie ważne. Nie będę się Ciebie prosić. Ogarnę później od kogoś. A teraz pa. - Odwróciła się. Już chciała zacząć iść. Odliczała w myślach TRZY. DWA. JEDEN iii....
- Ej no. Czekaj. Masz tą fajkę. Nawet dwie. - Dziewczyna doskonale wiedziała że David i bez jej płaszczenia się przed nim da jej to co chce. A nawet dwie. W końcu dostanie dwie fajki, a nie tylko jedną.
- Dzięki. - Powiedziała jednego papierosa wsadzając do kieszeni. Na później. Drugą odpaliła i zaczęła się zaciągać. David wiedział że z jego przyjaciółką jest coś nie tak jak powinno. Nie wygląda jak by poprzedniej nocy zbytnio zabalowała, tak więc kac to być nie może. Po chwili zorientował się że nie chodzi o jej stan fizyczny. Nic jej nie boli. Ona po prostu myśli intensywnie o czymś. O czymś co ją strasznie męczy.
- Nie myśl już tyle, bo Ci się jeszcze mózg przegrzeje. - Może i ma zły humor, ale już nie mogła sobie odpuścić  dogryzienia mu kiedy to tylko jest możliwe. Zresztą on by jej odpowiedział gdyby nie to w jakim stanie psychicznym się znajdowała. - Muszę już iść. Zdzwonimy się. Pa.
- Ej, czekaj. 17?
- 17. - Odpowiedziała smętnie. - Część!
- Pa!. - Odpowiedział i obydwoje poszli w swoje strony. Rose poszła do domu, a David do sklepu.



Szkoła nastolatków znajdowała się niecałe 10 minut od domu Dylan. Dzisiaj nie śpieszyło jej się do domu tak jak zwykle. Szła niemalże tiptopami, a w dodatku zaczepia każdą osobę po drodze pytając o zapalniczkę. Jej zapalniczka straciła życie pod podeszwą jej bucika. Czarnego glana z niebieskimi sznurówkami sięgającego do połowy łydki. Wypadła z kieszeni spodenek prosto na drogę którą dziewczyna akurat szła.

W końcu, po upływie jakiś 10 minut, jakiś miły pan zlitował się nad nią i podał jej zapalniczkę.
- Dzięki. - Powiedziała oddając niewielki przedmiot.
- Nie ma za co Rose. - W głowie nastolatki przemknęło tysiące myśli. Wszystkie dotyczyły jednego pytania. Skąd tan facet zna jej nazwisko? Wtedy postanowiła mu się lepiej przyjrzeć. Był to niespełna 30- letni mężczyzna. Znała go. Był to jej nauczyciel angielskiego. Pan Temple. W czasach swojej młodości był zagorzałym punk'owcem, jednak z wiekiem złagodniał. Nadal pozostaje przy zasadach anarchii. Jest również agnostykiem, uważającym że religia w szkołach to jakiś poroniony pomysł. Jest to w szkołach tylko żeby jacyś księża mogli więcej zarobić i kupić sobie najnowszego iPhona 6.
- Przeraszam Pana. Nie powinnam pana pytać. Niech Pan nie mówi mojemu ojcu. - Temple z usposobienia był zajebistym człowiekiem, jednak bardzo nie lubił kiedy jego wychowankowie palili lub pili. Chociaż i tak wolał żeby pili i palili niż ćpali. Niestety wiadome mu było że Dylan lubi zapalić, lubi się napić i że zdarzało jej się czasami zapalić marihuanę, która jego zdaniem jest narkotykiem.
- Młoda, uspokój się. Przecież już nie jestem Twoim wychowawcą. Możesz już legalnie ze mną palić, ale nie mów Davidowi. Zacznie znowu nalegać żeby wypuszczać go na papierosy w czasie lekcji.
- Dobrze, - Zaśmiała się. - Nie powiem mu nic, Przepraszam Pana ale muszę iść do widzenia.
- Do wiedzenia. Odwiedź mnie kiedyś.
- Odwiedzę.
- A i uśmiechnij się, to nie koniec świata jeszcze.
- Zależy dla kogo. - Odkrzyknęła, nie wysilając się żeby chociaż się odwrócić.

Dziewczyna bardzo lubiła Pana Tample. Był o jedyny nauczyciel, który traktował ją na równi. Nie skreślał jej od razu tylko dlatego że inaczej się ubiera, że inaczej wygląda, albo dlatego że ma inne poglądy na niektóre sprawy.


Po upływie kolejnych 30 minut była już w domu. Był to nie wielki budynek. Na zewnątrz pomalowany szarą farbą. Kiedyś ta farba była biała. Jednak malujący ten dom przeoczył mały szczegół. Domów na ogół nie maluje się na biało, bo pod wpływem czasu zaczynać wyglądać po prostu źle. Weszła do środka przez drewniane drzwi.
- Złego dni ciąg dalszy. - Wymamrotała sama do siebie.
Jedyne co zastała w środku to puste ściany. Wszystkie przedmioty były pochowane w kartonowe pudła.

Zaskoczona pobiegła do swojego pokoju. Miała nadzieje że chociaż tamto pomieszczenie zostawili w spokoju. Weszła do środka. Jednak nie. Jednak nawet jej własnej prywatnej przestrzeni nie umieli zostawić w jebanym spokoju. Wszystkie jej rzeczy były również pochowane do pudełek i równo poukładane na łóżku, które nie było okryte nawet narzutą. Szybko podbiegła do swojej ulubionej pułki. Otworzyła. Pusto. Cały jej zapas alkoholu i fajek zniknął. Zostało tylko jedno opakowanie zapałek. Nie wiedząc czemu, kierując się impulsem sięgnęła po nie. Potrząsnęła nim. Nic, Żadnego dźwięku. Ścisnęła je w dłoni.
- Nawet jebane zapałki zajebali. - Pomyślała.
Nastolatka miała ochotę płakać. Martwiła się nie tylko o fajki, co o alkohol. W tamtej chwili zauważyła jeszcze jedną sprawę, która wstrząsnęła ją do końca. Jej pamiętnik. A raczej jego brak. Tym zdecydowanie przejęła się jeszcze bardziej niż zniknięciem procentów. W tym zeszycie opisywała wszystko. Każdą udaną i nieudaną randkę. Każdą miłość. Nawet chwilowe nie fortunne zauroczenie Davidem, które na szczęście szybko minęło. Każdy jej odpał związany z, co jakiś czas, powracającą depresją. Każda próba samobójcza, choć były tylko, albo aż, dwie.

Emocje nosiły Dylan prawie jak na skrzydłach. Niestety były to tylko negatywne, a nawet bardzo negatywne emocje. W jej głowie wirowało w kółko jedno pytanie: '' Co z nią będzie jeżeli ktoś odważył się to przeczytać?'' Musiała by go teraz zabić.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witam Was, Wie późno ale jest w niedziele, tak jak obiecałam. Jeśli ktoś to czyta to niech chociaż jedną małą kropkę w kom. zostawi. Nawet z anonima.

//ZmarłaBuntowniczka

poniedziałek, 7 września 2015

Bohaterowie

Dylan Rose: Sądzi że jej imię do niej nie pasuje. Według niej jest to imię męskie. Jest bardzo miłą i przyjacielską dziewczyną o bardzo ciekawym usposobieniu. Życie Dylan za bardzo nie pieściło. Na całym globie, na chwilę obecną, istnieje tylko kilka osób którym bezgranicznie ufa. Ściśle mówiąc tych osób jest tylko trójka. Jedną z tych osób jest jej przyjaciel David. Poznali się jeszcze ''w piaskownicy'', kiedy to on próbował ukraść dziewczynie foremkę do robienia babek z piasku. Na początku znajomości bardzo się nie lubili, ale później przerodziło się to w prawdziwą przyjaźń.
Dy uwielbia grać na instrumentach, najbardziej na gitarze. Ma swoją ulubioną gitarę, którą pieszczotliwie nazwała Czarnuchem bo jak nie trudno się domyślić jest cała czarna. Pierwszy raz grała na miej mając 6 lat. Według wielu jest bardzo uzdolniona muzycznie i plastycznie. Ma 17 lat.



David Kondrad: Jest jedynym, najlepszym przyjacielem Dy. Również ma 17 lat. W wieku 16 lat uciekł z domu. Mieszkał wtedy chwilowo u Dylan w pokoju do którego wchodził przez okno. Jednak po około dwóch tygodniach od jego ucieczki, któryś z sąsiadów zauważył że codziennie w nocy ktoś wchodzi do jej pokoju i zaalarmował jej ojca. A Stefan (ojciec) powiedział wszystko jego rodzicom i w ten sposób został znaleziony. David również jest uzdolniony muzycznie i uwielbia grać na gitarze. Gdy był jeszcze mały obsesyjnie wierzył że, kiedy był niewolnikiem porwali go obcy i dlatego ma zielone oczy i rude włosy. W dodatku jego włosy nie kręciły się jak u innych rudzielców i nie miał góry piegów na ciele i twarzy, co akurat było wielskim plusem. Sam uważa się za kopię Axl'a Rose'a w młodszym wydaniu. Każdy mu w to przytakuje, nikt nie wierzy. 


Aaliah Diana: Jedna z najlepszych KOLEŻANEK Dy. David jej nie toleruje. Kiedyś byli parą. Rozstali się w dość nie typowych sposób. Byli na wycieczce klasowej i zaczęli di kłócić o nadzienie do pączka. Stwierdzili że skoro ich gusty się różnią, to oni też. Ta decyzja wyszła obydwóm na dobre. Chwilę po rozstaniu  wyszło na jaw że Aali regularnie zdradzała Davida z kolegą z klasy. Nie jest uzdolniona ani plastycznie, ani muzycznie tylko sportowo. Jej ulubionym zajęciem jest gra w siatkówkę. Muzyki nie słucha prawie w ogóle. 



Emily Snack: Jest typowym ''przerośniętym'' dzieckiem. Emi jest dziewczyną Davida. Dy jej nie toleruje. Ma co do niej bardzo złe przeczucia. Martwi się że skrzywdzi jej najlepszego przyjaciela,  o co nie byłoby trudno. David jest w nią wpatrzony jak w najpiękniejszy obrazek. Emily jest bardzo optymistyczną, drobną osóbką o brązowych oczach i włosach jasnych jak słońce. Jej styl pozostawia wiele do życzenia. Ubierała się jak typowy Kinder-Metal, czyli koszulki z różnych zespołów, czarne rurki i glany. Jej styl z każdym miesiącem zmienia się w styl co raz bardziej na prawdę Metalowy. 


Andy Biersack: Lider i założyciel grupy Black Veil Brides. Andy na dzień dzisiejszy nie ma dziewczyny. Kilka dni temu zerwał z Juliet Simms. Oboje bardzo przeżyli zerwanie. Koniec ich związku był wspólną decyzją, po tym jak Biersack nakrył Julkę na zdradzie z jego przyjacielem, Harry'm. Muzyk potrafi powiedzieć kilka, prostych zdań po polsku, jako że jest w połowie polakiem. Jego najlepszym przyjacielem jest Ashley Purdy. Znają się bardzo długo. Andy jest miłym, bardzo pogodnym chłopakiem, który nie miał lekko w życiu. Nie często wspomina o latach szkolnych. Unika odpowiadania pytań dotyczących tego tematu. Do dziś czasami w snach lub innych sytuacjach przypominają mu się przykre wydarzenia, przy których ma ochotę płakać np:.jak dziewczyna w której był zakochany na zabój śmiała się z niego bo był gruby, a gdy schudł śmiała się że jest Emo. W końcu odpuścił sobie opinię innych i starał się być po prostu szczęśliwym człowiekiem. 


Ashley Purdy: Basista zespołu Black Veil Brides. Jest najlepszym przyjacielem Andy'ego. Ash pije najwięcej alkoholu spośród swoich znajomych. Dorównać mu może czasami jedynie Andy. Często co wieczór/ popołudnie/ ranek siadają z butelką whiskey rozmawiając dosłownie o wszystkim. Zaczynając od cycków u kobiet i mężczyzn, a kończąc na poważnych tematach, takich jak np:. samobójstwo. W przeciwieństwie do swojego przyjaciela, był bardzo popularnym uczniem. Purdy jest miły, tak jak reszta zespołu, ale potrafi bronić swojego. Pomimo że u wielu ludzi ma opinię kobieciarza, skrycie marzy o prawdziwym stałym związku z kobietą jego marzeń, nie jakimś jebanym plastikiem z którymi się zwykle pokazuje. 



Christian ''CC' Coma: Uwielbia grać na perkusji. Kilka lat temu zastąpił Sandrę w zespole Black Veil Brides. Zanim Coma dołączył do składu zespołu, był wielskim ich fanem. Najciekawszym jego przeżyciem było wyciąganie z szafy Biersack'a, Jinxx'a i Ash'a. Weszli tam, w celu znalezienia Narnii. Byli mocno podpici i uznali że kiedy szafa poczuje się bezpiecznie, otworzy się przed nimi swoje wnętrze i równocześnie ''klamkę'' do baśniowej krainy. Jedyne co im się tam otworzyło to były te prawdziwe drzwi, ciągnięte przez również średnio trzeźwego Christian'a. Jest zdecydowanie najbardziej pomocnym i wesołym członkiem zespołu, ale też jednocześnie najmniej cierpliwym, Również nie ma dziewczyny na stałe, na chwilę też nie. 


Jake Pitts; Pewnego dnia stwierdził że miłością jego życia jest pies. Tak... Pies. Mały szczeniak rasy nie znanej,Wiadomo tylko że przez resztę zespołu nazywany jest ''psem z nadmiarem skóry'' i że ten szczeniak jest płci męskiej. W ich domu prawo mają mieszkać tylko faceci. I Filemona, Mała, najprawdopodobniej nie żywa pajączka, zamieszkująca tereny na ramie okna w salonie. Podobno ma kilkoro dzieci, które osamotniła. ale nie jest to potwierdzona informacja. Jake nie chce zdradzić. Pitts posiada na własność swoją krainę, której nazwy również nigdy nie zdradził. I nie zamierza.      Bardzo tajemniczy jest.  Zdradził jedynie że może się tam udać w stanie totalnego upojenia alkoholowego, Dzieciństwo miał nawet udane, nie licząc tego że musiał udawać wierzącego będąc ateistą. Jego ulubionym zajęciem jest wkurzanie Biersack'a.


Jinxx: Pieszczotliwie nazywany przez resztę zespołu Mamusią. Jest najstarszy i zdecydowanie najbardziej odpowiedzialny z całego zespołu. Jako jedyny posiada wykształcenie muzyczne i jako jedyny jest w stałym związku. Związku małżeńskim. Również pije najmniej, co wcale nie oznacza że to mało. Dostał się do zespołu po tym jak najebany wkradł się na scenę, podczas jednego z koncertów. Kiedy był już na tej scenie kopnął obecnego gitarzystę pomiędzy nogi, przejął od niego gitarę. Oczywiście grzecznie za nią podziękował. I zaczął grać. Chłopaki byli pod takim wrażeniem, że niemalże natychmiast go przyjęli. Inna wersja jest taka że po prostu wygrał przesłuchanie, ale on jednak utrzymuje tą pierwszą wersję. Czuje się wtedy bardziej męsko. 


Sandra Alvarenga: To ją z pracy wykopał CC. Nie toleruje go od tamtego czasu. Dla reszty zespołu jest całkiem miła, wyjątkiem jest Andy. Jemu się podlizuje, żeby przywrócił ją do zespołu. I na jakiś czas przywrócił. Jako... Asystentkę Comy. Początkowo przyjęła pracę, jednak szybko się zwolniła, kiedy zauważyła że zdarza jej się wyglądać o wiele bardziej męsko niż Andy.Grała w zespole w latach 2009-10. Później zespół składał się z samych orangutanów. Owszem, ona w większości ich bardzo lubiła, ale nie lubiła jak wyrażają się o kobietach. W końcu sama była kobietą, prawda?


********************************
Witam Was ponownie. Mam nadzieję że się podobało.
Zostawcie jakiś komentarz z tym co Was się podoba lub
nie podoba. Dzięki z góry. Postaram się dodawać rozdziały co niedzielę, 
Nie wiem o jakiej godzinie, ale w niedzielę. 
//ZmarłaBuntowniczka.